Kłótnia
ze staruszką nie wpłynęła na Solan zbyt dobrze. Dziewczyna nie wiedziała, czemu
Fanny tak bardzo obruszyła się widząc jedno jedyne zaklęcie czarnomagiczne.
Przecież poprosiła ją o pomoc przy tłumaczeniu, a nie wykonaniu. Może było w
ogóle poza jej zasięgiem, więc czemu się tak bardzo zdenerwowała?
To
i wiele innych pytań, przez cały czas kołatało się po głowie Eweliny,
skutecznie uniemożliwiając skupienie na powtórce przed egzaminami.
—
Kto i w którym roku otworzył pierwsze Collegium? — Paulina poprawiła się w
fotelu przed kominkiem, po czym wzrok skierowała na zapatrzoną w płomienie
Solan.
—
Mówiłaś coś?
—
Pytałam kto i w którym roku otworzył pierwsze Collegium?
—
Nie wiem.
—
Skup się. Jakieś dziesięć minut temu mówiła o tym Amelia. Powtórzysz?
Amelia
spojrzała na koleżankę znad notatek.
—
W sześćset sześćdziesiątym szóstym roku ery świata magii Zachariasz Dragonis.
Ewelina
starała się zapamiętać wszystkie informacje jakie podrzucały koleżanki, jednak
nie było to takie proste.
—
Sześć sześć sześć Zachariasz Dragonis. Przyjęłam.
Dziewczyny
wróciły do kolejnych pytań, a Solan ponownie tego wieczoru zaczęła zatracać
kontakt z rzeczywistością.
***
Czas
egzaminów przyszedł szybciej niż mogło się wydawać i już niebawem po całym
Collegium krążyły większe i mniejsze grupki studentów dyskutujące o nadchodzących
testach.
Solan
nie mogła już dłużej słuchać tych wszystkich gdybań. Głowa pulsowała tępym
bólem po kolejnej nocy przepełnionej niewyraźnymi koszmarami i tylko siłą woli
powstrzymywała się od zaśnięcia.
—
Zapraszam grupę trzecią! Grupa trzecia! — Profesor Mróz wyszedł na korytarz i
zaczął wołać kolejnych uczniów.
Starsze
roczniki miały egzaminy w małych grupkach, zaś rok pierwszy był spędzany do
auli na ogólne testy. Studenci pilnowani przez nieznaną sobie kadrę z innych
Collegiów, byli usadzani drogą losową, więc jak zwykle „szczęście” Eweliny sprawiło,
że znalazła się w otoczeniu zupełnie nieznanych osób. I tak możliwość
skorzystania z podpowiedzi życzliwej koleżanki, bądź kolegi przepadła z
kretesem.
—
Proszę odwrócić pergaminy i zaczynamy!
***
Ewelina
miała wrażenie, że pech nie opuszczał jej od pierwszego testu, aż do samego
końca. Za każdym razem trafiała tam, gdzie były trudniejsze pytania. No może
nie były tak znowu trudniejsze, po prostu Solan większość odpowiedzi znała z
tych grup, w których nie była.
Załamana,
zmęczona, zdenerwowana i niezwykle rozzłoszczona swoją nieudolnością,
przebrnęła w końcu przez wszystkie egzaminy.
—
Kurczę, ciekawe o co chodziło z tym trójdzielnym podziałem śladów w trzecim
pytaniu. — Zora wyciągnęła się na fotelu w pokoju wspólnym.
Ewelina
już chciała odpowiedzieć jej na to dość łatwe pytanie, kiedy do pomieszczenia
wparowała wysoka, chuda jak szczapa dziewczyna o długich, prostych blond
włosach i spojrzeniu godnym samej królowej.
—
Czy jest tu Ewelina Solan?
—
Tak. To ja. — Odpowiedziała patrząc się na nowo przybyłą.
—
Chodź za mną. Rektorka cię wzywa.
Solan
nie wiedząc o co może chodzić, podniosła się z miejsca i ruszyła za dziewczyną.
Sala
do której poprowadziła ją nieznajoma, znajdowała się w najdalszej części
szkoły. Dość dziwne jak na spotkanie z głową szkoły, zwłaszcza o tak późnej
porze. Oby tylko znów nie wypytywała, o rzeczy, których Ewelina po prostu nie
pamiętała.
—
Proszę wejdź. — Głos rektorki zdawał się być sympatyczny i z pewnością nie
zdradzał żadnych emocji.
Dziewczyna
weszła powoli rozglądając się po pomieszczeniu. Było średniej wielkości może z
dwunastoma ławkami obecnie zsuniętymi pod ścianę. Pod wielką, kredową, suwaną
tablicą, stał podłużny stół za którym siedziała Gabriela Andrzejczyk wraz z
Magnusem Rozentalenem oraz trzech innych, zupełnie nie znanych studentce
profesorów ubranych w złoto-czarno-czerwone szaty.
—
Usiądź. — Głowa uczelni wskazała krzesło na przeciwko prezydium. — Chcieliśmy
porozmawiać z tobą o wynikach egzaminów.
—
Tak szybko? — Pomyślała zajmując
wskazane miejsce.
Uwierzcie
mi lub nie, ale w Collegium Magicae nad wynikami czuwa magia, a ta nie zwykła
się spóźniać z rozliczeniami. Tak więc dwudziestego trzeciego lutego dwa tysiące
siódmego roku, Ewelina Solan uczennica pierwszego roku w Mazowieckiej Wyższej
Szkole Magii i Czarodziejstwa Collegium Magicae, miała poznać efekty swych
starań, a co zatem idzie — także swoją przyszłość.
***
Łzy
nie chciały przestać płynąć. Była rozczarowana i prawdziwie zrezygnowana. Czuła
się jakby przejechał ją tir lub zdeptało stado spłoszonych mustangów. Była do
niczego.
—
Wszystko w porządku? — Nieco podpita Zuza zawiesiła się na ramieniu koleżanki.
—
Tak. — Ewelina szybko otarła policzki wierzchem dłoni i uśmiechnęła się przez
łzy.
—
Przecież widzę, że kłamiesz. — Zuzanna zatrzymała się i z trudem koncentrując
wzrok, spojrzała na Solan pełnym troski spojrzeniu. — Co się dzieje?
—
Nic. Naprawdę nic. — Solan chciała się powstrzymać, ale nie dała rady. Kiedy po
raz kolejny próbowała zaprzeczyć, jej głos wpadł w dziwne wibracje, by po
chwili przejść w prawdziwy szloch rozpaczy.
—
Co jest grane? — Bliźniaczki, a także Paulina i kilka innych dziewczyn razem
świętujących zakończenie egzaminu, podniosły się ze swych miejsc i otoczyło
wianuszkiem rozbeczaną Ewelinę.
—
Wszystko w porządku?
—
Co się jej stało?
—
Ktoś umarł?
Pytania
padały z każdej ze stron, a Ewelina nie bardzo mogła się uspokoić.
—
Już ciii. — Zuza przytuliła koleżankę i objęła ją ramionami. — Wszystko będzie
dobrze, zobaczysz. Ciii. Nic się nie dzieje, jesteś wśród swoich. Ciii…
Stojąc
tak Solan wtuliła twarz w ramię kumpeli i siorbiąc nosem powiedziała:
—
Nnie zdałaaam. — Łkając chwyciła za chusteczkę, którą podała jej Paulina. —Wwww
poniedziaa…łełełek mmam zostać… — Słowa więzły w gardle. — W poniedziałek mam
być odesłana do świata techniki! — Wywrzeszczała, nie mogąc dłużej tłumić tego
w sobie.
W
pokoju zapadła głucha cisza i nawet bliźniaczki, które jeszcze chwilę temu
podśmiewywały się nieco z koleżanki, umilkły i szczerze zaczęły jej współczuć.
—
No nic. — Amelia klapnęła na jeden z foteli, po czym chwyciła za jedną ze
stojących nieopodal butelek. — W końcu na stypach też się pije.
***
Sobotę
Ewelina cały dzień przeleżała w łóżku. Dopiero pod koniec dnia, znalazła w
sobie dość siły, by zacząć pakować swoje manatki.
Dziewczyny
same nie będąc w zbyt dobrej formie, nie chciały jej niepokoić za co Solan była
im niezwykle wdzięczna.
Po
burzliwej nocy przepełnionej koszmarami, przyszła niedziela. Zapakowana i
gotowa na poniedziałkowy transport Ewelina, postanowiła wymknąć się z zamku i
nieco pospacerować. Była nawet chwila, kiedy pomyślała, aby udać się do Fanny,
ale od pomysłu odwiodła ją grupka studentów ze starszego rocznika. Uczniowie
organizowali jakieś gry terenowe, a kamień teleportacyjny był jednym z punktów.
Solan nie chcąc odpowiadać na pytania dokąd się wybiera, zmieniła kierunek i
ruszyła w stronę stajni by pożegnać się z Nightmar’em.
Rumak
jak zawsze powitał ją głośnym rżeniem, kiedy tylko przekroczyła próg stajni. Ewelina
nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi, przecisnęła się po cichu, chwyciła
sprzęt do czyszczenia i zaczęła delikatnie zeskrobywać z hebanowej sierści,
zaschnięte błoto. Zwierzak chętnie oddał się pieszczotom, ale kiedy tylko
przestała, aby zmienić szczotkę, pyskiem zaczął trącać ją w poszukiwaniu
smakołyków.
—
Przykro mi, ale nie tym razem. — Ewelina nie mając w planach odwiedzin, była
nie przygotowana. Poklepała jedynie potężną szyję Nightmar’a i powstrzymując
się od płaczu, przytuliła do ciepłego boku konia.
—
Będzie mi ciebie brakować, przyjacielu.
—
Mi ciebie też. — Odpowiedział wzrok
zwierzęcia, a pysk zaczął delikatnie skubać głowę studentki.
***
Nastał
wieczór i Ewelina poczłapała do swojego pokoju. Na szczęście po drodze nie
spotkała nikogo znajomego, więc nie musiała odpowiadać, na pełne współczucia
spojrzenia. Chcąc dopiąć wszystkie sprawy do końca, usiadła przy biurku, wyjęła
kolorową papeterię, pióro i zaczęła pisać.
Zawzięcie
stawiała coraz więcej znaków pragnąc wyrazić wszystkie uczucia i emocje jakie
nią targały. Przepraszała, dziękowała, śmiała się i płakała na przemian.
Chciała, aby oba listy zawierały w sobie to wszystko, co nie zostało
powiedziane. Wszystkie małe i duże rzeczy, jakie ich podzieliły. Miała gdzieś
czy ktoś nieproszony to przeczyta, w końcu już następnego dnia opuści świat
magii na zawsze.
Kiedy
postawiła ostatni podpis, a całkiem pokaźne pliki kartek schowała do kopert,
zawołała do siebie Zuzanne.
—
Chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobiła przed wyjazdem.
—
Co chcesz. — Zuza usiadła na krawędzi łóżka i wpatrywała się we współlokatorkę,
ze smutkiem w zielonych oczach. — Oczywiście w granicach rozsądku. — Dodała
chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
—
Oczywiście. — Ewelina blado się uśmiechnęła. — Mogłabyś przekazać to Sandrze
Turos i Ani Kruk? — Podała zalakowane koperty.
—
Pewnie. Już idę tylko zmienię buty i…
—
Nie. Nie teraz. Chcę, żebyś im to zaniosła jutro po dwunastej, kiedy mnie już
tu nie będzie.
***
Dzień
przyszedł znacznie wcześniej niż powinien. Tak przynajmniej wydawało się
Ewelinie. Ledwo co zdążyła zamknąć oczy, a już był czas aby wstawać.
Zrezygnowana, rozczarowana sobą, a także pełna obaw o swoją przyszłość (wszak
matka się jej wyrzekła), wzięła szybki prysznic i zgodnie z instrukcjami
ruszyła na dziedziniec.
Żegnana
przez współlokatorki, a także kilka innych koleżanek i kolegów, w końcu dotarła
na miejsce, gdzie czekała reszta uczniów wracających do świata techniki.
Ewelina
rozpoznała kilka twarzy, w tym dwie osoby z zajęć dla nieobdarzonych. Większość
zdawała się być równie smutna jak ona, choć tu i ówdzie zdarzały się osoby o
krnąbrnych postawach świadczących, że w tych wypadkach, odejście z magicznego
świata było nagrodą, a nie karą.
Solan
chciałaby należeć do tej grupy. Chciałaby nie pragnąć tego tak bardzo. Poza tym
nie wiedziała jak ma pomóc swojej siostrze, mając do dyspozycji jedynie
komunikator i ziemskie środki.
—
Przykro mi, że spotykamy się w tak smutnym dniu jakim jest opuszczenie przez
was świata magii. — Daniel Sokół opiekun pierwszego roku, pojawił się pośród
tłumu nie wiadomo kiedy. — Jako, że byłem przez ten czas waszym opiekunem, to
do mnie należy przeprowadzenie was na drugą stronę. Za chwilę wszyscy będziecie
podchodzić do mojego cichego kolegi — tu wskazał na siwobrodego maga, który
właśnie wyszedł przez główne wrota — aby ten wypowiedział ostatnią formułkę
zaklęcia blokującego wasze moce. Z przykrością przypominam, że od teraz
będziecie zwykłymi ludźmi i nie będziecie mieli wstępu na żadną z uczelni
magicznych. — Głos opiekuna był pozbawiony tej codziennej radości jaka zawsze
mu towarzyszyła. — Mam nadzieję, że każdy z was będzie miał miłe wspomnienia z
początków nauki, a także odnajdzie swoją drogę życia.
—
Jestem gotowy. — Siwy mężczyzna wyciągnął przed siebie kościste dłonie i
zniecierpliwionym machnięciem, zaprosił pierwszego z uczniów.
Pozostali
studenci posłusznie ustawili się w kolejce, niczym barany prowadzone na rzeź.
Ewelina także zajęła swoje miejsce i już niebawem dziwnie otumaniona smutkiem,
drobiąc krok za kroczkiem, podążała za swym przeznaczeniem.
Czekając
na to co nieuniknione, rozmyślała o bólu jaki doznała, kiedy rektorka wraz z
kolegami, wytłumaczyła jej na czym polega cały proces blokowania magii. Każde
zaklęcie jakiego się nauczyła, było od tej pory niemożliwe do wykonania. Moc w
niej drzemiąca, miała na wieki wieków zostać zapieczętowana. I tak Andrzejczyk
wraz z resztą zgromadzonych w sali profesorów, związała moce Eweliny i głęboko
je schowała, jednak dopiero nieznajomy siwowłosy mag miał ją zapieczętować.
—
Ewelina Solan. — Mężczyzna ponaglił studentkę, a kiedy ta podeszła, położył swe
długie, kościste palce na jej czole po czym…
—
Stać! — Od strony szkoły biegł zdyszany historyk. — Natychmiast zaprzestać
rytuału!
Starzec
opuścił dłonie i zaprzestał inkantacji.
—
Witoldzie, czemu zawdzięczamy tą wizytę?
—
Panna Solan została przywrócona w prawach studenta i natychmiast ma się udać
wraz ze mną do gabinetu rektorki.
Ewelina
zdębiała, nie wierząc własnym uszom. Czy to możliwe by miała na tyle szczęścia,
aby jednak zostać w świecie magii?
Zdumiona,
przepełniona euforyczną wręcz radością, kiwnęła głową do starszego maga i
Daniela, po czym ruszyła za profesorem Mrozem.
Mijając
korytarze i uczniów zajętych codziennymi sprawami, była tak szczęśliwa, że
nawet nie zauważyła pary okrągłych oczu śledzących ją od dłuższego czasu. I
choć Bombardier niespecjalnie się ukrywał, zapewne mógłby przejechać obok niej
czołgiem, a i tak nie zwróciłaby na niego swej uwagi.
Serce
waliło jak oszalałe z każdym kolejnym krokiem i kiedy w końcu dziewczyna
znalazła się przed drzwiami gabinetu, miała wrażenie, że zaraz wybuchnie i
zabryzga ściany soczystą czerwienią. Na całe szczęście narząd został na
miejscu, nawet kiedy w końcu odważyła się wejść do środka i zajęła wskazane
przez rektorkę miejsce.
—
Ze względu na pewne okoliczności, masz możliwość zostać z nami na kolejny
semestr. — Rektorka zdawała się nie być zbytnio szczęśliwa z takiego obrotu
sprawy, ale Ewelinę mało to obchodziło. — Jako, że jedna z uczennic dobrowolnie
zrezygnowała ze swego miejsca, a ty jesteś pierwsza na liście uczniów o
najwyższym z najniższych wyników, będziesz dalej uczęszczać na zajęcia.
Pamiętaj jednak, że jeśli nie weźmiesz się do roboty, możesz zostać wydalona
już w czerwcu.
—
Tak pani rektor. — Usta samowolnie rozpościerały się w szerokim uśmiechu,
którego nie powstydziłby się nawet Joker z Batmana.
—
Teraz idź i przygotuj się na zajęcia. Oczywiście dziś jesteś usprawiedliwiona,
ale lepiej, żebyś jutrzejszych już nie opuszczała.
Ewelina
posłusznie wstała i wciąż się ciesząc, wróciła do swojej wieży.
Idąc
opustoszałym korytarzem, tańczyła i śpiewała „Don’t worry be happy” Bobby’iego
McFerrin’a.
Przepełniona
radością, z piosenką na ustach radosnym krokiem weszła do pokoju i od razu
zamarła w pół kroku.
—
Ania? Sandra? — Zdziwiona patrzyła na zapłakane i wtulające się w siebie
przyjaciółki. — Co wy tu robicie?
—
Nawet mi się wydaje, że wciąż ją słyszę! — Ania sięgnęła po chusteczkę i
wysmarkała nos.
—
Ale ja też ją słyszałam. Pytała co tu robimy. — Sandra przetarła zaczerwienione
od łez oczy i spojrzała w stronę drzwi, gdzie wciąż niczym posąg, stała Solan.
—
Ewelina?! — Wrzasnęła rzucając się na przyjaciółkę i zwalając ją z nóg. Tuż za
nią podążyła Ania, która dorzuciła swój słodki ciężar na przygniecioną
czerwonowłosą.
—
Myślałyśmy, że już przeszłaś na drugą stronę! Bogowie co jest grane!
—
Spokojnie, jak ze mnie zejdziecie to wszystko wam opowiem. Tylko błagam bo
zaraz zejdę z tego świata w inny sposób i to znacznie mniej przyjemny!
Dziewczyny
dały odetchnąć przyjaciółce lecz dalej co chwila się do niej przytulając
zaczęły trajkotać jak szalone.
Wszystkie
różnice i mury jakie między nimi powstawały przez niewyjaśnione sprawy, znikły.
Więź jaką budowały między sobą przez lata przyjaźni, znów były widoczne i pełne
blasku. Dziewczyny śmiały się, cieszyły i obiecywały nigdy więcej, nie
pozwolić, aby coś znów je poróżniło.
I
tak Ewelina dowiedziała się ile mocy miały jej słowa spisane w każdym z listów.
Przyjaciółki zdały sobie bowiem sprawę, że oddzielnie nie pokonają tego, co nad
nimi zawisło. Musiały stanąć ramię w ramię z przeciwnościami losu.
—
Dobra, dobra. Dziś nie gadamy o żadnych smutach. Weźmiemy się za to od jutra. —
Sandra podniosła się z łóżka na którym przycupnęła i wyprostowała. — Proponuję
darować sobie resztę dnia, znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce i trochę
poświętować!
—
Ale opuściłyście przeze mnie już dwa zajęcia.
—
To możemy opuścić i kolejne. — Ania również się zerwała na równe nogi. — Raz
kozie śmierć.
—
Dokładnie. Idziemy do mnie po zapasy, a potem znajdziemy jakąś przytulną salkę
i oddamy się samym przyjemnością.
Jak
powiedziała Sandra, tak zrobiły i po niecałych dwudziestu minutach napawały się
trzema ognistymi nalewkami.
Oczywiście
zakazując sobie wszystkich smutnych tematów, gadały jedynie o wszystkich
zdarzeniach jakie miały miejsce od ich ostatnich wspólnych rozmów.
Okazało
się, że oprócz dodatkowych zajęć z kontroli mocy, Ania w końcu zaczęła
randkować z Andrzejem, a Sandra trafiła do grupy alchemików, gdzie mogła
rozwijać swoje zamiłowania do „gotowania”. Oczywiście na zajęcia zapisała się
przez Krzyśka, który bardzo się jej podobał, a który niezwykle cenił sobie
inteligencję i zaradność u dziewczyn.
Ewelina
słuchała wszystkich nowinek z prawdziwą przyjemnością. Śmiała się z historii,
gdzie Sandra jak zawsze robiła z siebie prawdziwą niezdarę, a z opresji ratował
ją nie kto inny jak sławetny Krzysztof. Jak się okazywało ulubieniec Ani,
również był dość niezwykły. Wymyślał coraz to nowsze sposoby, jak oderwać Kruk
od nauki i pokazać jej, że nie tylko wiedzą człowiek żyje. To on przekonał ją,
że nurkowanie w pirackim wraku może być zabawne i pouczające zarazem.
Mijały
minuty, które bardzo szybko przeszły w godziny i tak słońce, schowało się
gdzieś za horyzontem, a dzień dobiegł końca. Rozanielona Ewelina zupełnie
przypadkiem zerknęła na zegarek przyjaciółki i zobaczyła która jest godzina.
—
Cholera przegapiłyśmy ciszę nocną! — Zawołała głośno czkając. Przyjemne ciepło
rozlewało się po jej wnętrzu i choć równowaga była nieco zachwiana, nie czuła
się specjalnie wstawiona. — Musimy wracać. Nie mogę teraz wpaść w kłopoty.
Wiecie w sumie dopiero co odzyskałam prawa studenta.
Dziewczyny
chcąc nie chcąc, opuściły salę i próbowały cichaczem wrócić do swoich pokoi.
Pech chciał, że akurat tego wieczoru woźny Mieczysław, postanowił dotrzymać
swoich obowiązków, patrolując korytarze. Chichocząc przyjaciółki musiały
zmienić nieco trasę. Kiedy tak błądziły wśród korytarzy, przez przypadek zaszły
w okolice gabinetu rektorki.
Drewniane
drzwi były uchylone, a z środka na korytarz wydostawała się łuna żółtego
światła.
—
Nie obchodzi mnie to! Macie się tym zająć, zrozumiano! Inaczej postaram się,
aby kolejne lata waszego życia dopiero stały się koszmarem! — Głos głowy
Mazowieckiego Collegium był złowrogi i tak zupełnie różny od tego, którym
zazwyczaj dzieliła się z uszami podopiecznych.
—
Tak pani. — Odpowiedź należała do trzech różnych męskich głosów i dziewczyny aż
zamarły przycupnięte za rogiem.
—
Idźcie precz i zajmijcie się w końcu tą staruchą!
Drzwi
zaskrzypiały, by po chwili wypuścić ze swych trzewi trzech ubranych na czarno
mężczyzn, o zbójeckich, twardych rysach twarzy. Jak zauważyła Ewelina
przycupnięta za rogiem, mieli w sobie coś zwierzęcego i niezwykle groźnego.
Mężczyźni
zasalutowali rektorce, a następnie ruszyli w ciemność korytarza.
Przyjaciółki
zaczęły powoli zaczęły się wycofywać, nie chcąc wpaść na Gabrielę. Pech chciał,
że podpita Sandra potknęła się na prostej drodze i runęła jak długa na pobliską
zbroję robiąc przy tym tyle hałasu, że spokojnie mogłaby obudzić większość
umarlaków.
—
Kto tam jest?! — Rektorka nie brzmiała na zadowoloną.
Spanikowane
przyjaciółki nie wiedziały co robić, więc Ewelina postanowiła wybuchnąć
donośnym śmiechem. Nie rozumiejąc planu dwie pozostałe jedynie wpatrywały się w
Solan.
—
Róbcie to co ja. — Wyszeptała i kiedy zza roku wychynęła postać profesor
Andrzejczyk, wszystkie zaśmiewały się do rozpuku.
—
Co tu się do cholery ciężkiej dzieje?!
—
Ups! — Ewelina udając dużo bardziej pijaną niż była, chwiejnie starała się
stanąć z podłogi na której usiadła zaraz obok Sandry i rozwalonej zbroi. —
Najmocniej przepraszamy pani psor! — Zawołała czkając co drugie słowo. Choć był
to efekt nie zamierzony, doskonale wpasował się w akcję. — Troszkę za długo
świętowałyśmy moje pozostanie w szkole i tak jakoś się zgapiłyśmy, że…
—
Nie obchodzi mnie to! — Ryknęła i niemal natychmiast się zmitygowała. —
Studentki nie powinny chodzić po szkole po ciszy i to zwłaszcza w takim stanie.
—
Ja odprowadzałam koleżanki. — Ania dopiero teraz wyprostowała się i z niemal
kamiennym wyrazem twarzy zaczęła mówić jednostajnym głosem jakby była w jakimś
transie. — Obie przyszły w stanie nieprzystającym uczniom Collegium i zaczęły
namawiać mnie do bezeceństw.
Rektorka
dopiero teraz zwróciła uwagę na Kruk i marszcząc oczy, przyglądała się jej
przez dłuższą chwilę.
—
Zabierz je natychmiast do pokoi. Jutro mają się stawić przed zajęciami u
woźnego. On znajdzie dla nich dodatkowe zajęcia, na następne dwa tygodnie.
—
Tak pani rektor. — Ania chwyciła obie przyjaciółki i mocno szarpnęła.
Czkając
Ewelina próbowała iść pod skosem, pod jakim ciągnęła ją Kruk, ale potknęła się
o Sandrę, która pchnęła maginię na głowę uczelni.
—
Miesiąc! — Zawołała Gabriela bardzo szybko odpychając od siebie Anię.
***
—
To było mistrzowskie. — Sandra aż klasnęła w dłonie, kiedy znalazły się w
bezpiecznej odległości od przykrego zdarzenia. — Niech i przez miesiąc będę
czyścić kible. Było warto. Bardzo mi was brakowało. — Zadowolona najpierw
uścisnęła Ewelinę, a potem podeszła do Ani, która marszcząc czoło była zupełnie
nieobecna.
—
Hej Aniu, przecież nic się nie stało. — Ewelina w końcu opanowała czkanie i
mogła odetchnąć. — Miesięczna kara szybko minie.
—
Nie oto chodzi. — Ania wyszeptała jakieś zaklęcie i nerwowo rozejrzała się w
koło. Nie widząc nikogo, szybko zaczęła tłumaczyć przyjaciółkom co przed chwilą
miało miejsce.
Dziewczyny
słuchały z niedowierzaniem wymalowanym na twarzach.
—
Ona chce nas zabić. Twierdzi, że za dużo wiemy i niebezpiecznie jest pozwolić
nam dalej ze sobą rozmawiać. Chodzi o mój dar i komunikowanie się z pradawnymi.
Przyjaciółki
spojrzały na nią nie bardzo rozumiejąc. Wyjaśnię wszystko po drodze. Na razie
musimy się stąd wynosić. Ona chce nasłać na nas tych brutali. Ma to wyglądać na
wypadek podczas jutrzejszej wycieczki.
—
Jakiej wycieczki? — Ewelina przez ostatni czas była nieco poza zdarzeniami z
życia studentów.
—
Jutro pierwszy rok miał się wybrać do Tridialu Mazurskiego, gdzie jest
najsłynniejsza faktoria wyrabiająca wspomagacze. — Sandra jak zawsze była przygotowana.
— Oprócz faktorii mieliśmy zwiedzać słynne Czarcie Bagna, jaskinie Smoków i
kilka innych miejsc. Sądzę, że w spisie jest kilka takich, gdzie trzy studentki
mogłyby przypadkowo zniknąć.
—
Co teraz? — Ewelina oparła się o ścianę starając się szybko coś wymyślić.
—
Wynosimy się stąd jeszcze dzisiaj.
—
Tylko dokąd? — Sandra złapała się za głowę. — Bogowie chyba dostaję migreny.
—
Nie jojcz tylko myśl. — Ania znów wypowiedziała jakieś zaklęcie. — Nie mamy za
wiele czasu. Lada chwila zjawi się tu patrol szkolny pilnujący porządku.
—
Musimy iść do Fanny. Nie mamy wyjścia. Ona powie nam co możemy zrobić. —
Ewelina oderwała się od ściany. — Szybko, ale po cichu. Widzimy się za pół
godziny przy stajni. Weźcie ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy i pieniądze.
Wszystkie
kiwnęły na zgodę głowami, po czym ruszyły do swoich pokoi.
Ewelina
nie miała większego problemu z pakowaniem. Do kostki po ojcu wsadziła
Eustachego wraz z pamiętnikiem, pled po babci, a także chudy woreczek z
monetami oraz kilka ciepłych ciuchów. Szybko przebrała się w bojówki, glany i
grubą bluzę, a na wierzch narzuciła kangurkę. Tak wyszykowana pobiegła pod
stajnię.
Najpierw
dołączyła Sandra, a później zdyszana Ania. Dziewczyny rozglądały się niepewnie
i dopiero gdy upewniły się, że są poza wścibskimi spojrzeniami, przedostały się
do środka. Rżenie wybudzonych zwierzaków, mogło kogoś zbudzić, dlatego też
Sandra bardzo szybko zaczęła używać swoich mocy.
—
Dokąd właściwie idziemy? — Ania poprawiła na ramieniu sportową torbę.
—
Idziemy do Nightmar’a. Z jego boksu można wydostać się bezpośrednio na
pastwiska. Chłopak jest wypuszczany tylko na noc, bo inaczej się nie da. Nie
lubi się z innymi końmi.
—
Chcesz, żebyśmy przechodziły przez pastwisko tego bydlaka? Nie ma mowy. — Ania
kategorycznie odmówiła. — Już chyba wolę zostać zabita przez rektorkę.
—
No dajże spokój, on jest w porządku. Kumpluję się z nim od dłuższego czasu. Jak
nie będziesz wykonywała gwałtownych ruchów, to ci nic nie zrobi. Obiecuję.
—
A ty nic nie powiesz?
—
Ja tam umiem stać się niewidoczna dla zwierząt. — Sandra wzruszyła ramionami.
—
No fajnie. Ja za to zostanę stratowana.
Ewelina
westchnęła teatralnie, po czym poprowadziła przyjaciółki tajnymi przejściami,
jakie poznała podczas wielogodzinnych posiedzeń w boksie swojego „kumpla”.
I
tak po zaledwie czterdziestu minutach dziewczyny trafiły na obrzeże pastwiska,
skąd już tylko rzut kamieniem, dzielił ich od zasłonięcia przez las.
—
Co ty tam tachasz ze sobą? — Ania dopiero teraz zauważyła skórzane pasy w
dłoniach Eweliny.
—
To jest ogłowie.
—
A po co ci to? — Kruk nie odpuszczała. Targało nią dziwne uczucie od którego
nie mogła się uwolnić. Coś jej mówiła, że przyjaciółka ma dla nich
niespodziankę.
—
Przecież nie możemy użyć kamienia do transportu. Musimy przedostać się do Fanny
w inny sposób.
—
Chyba nie masz na myśli… — Ania urwała w pół słowa, kiedy Solan włożyła dwa
palce do ust i gwizdnęła. Po chwili z oddali rozległ się tentem potężnych
końskich kopyt. Nightmare cwałował w ich stronę niczym gradowa burza.
Zadowolona
Ewelina wyszła zwierzęciu naprzeciw i już po chwili ściskała czarny łeb
perszerona.
Koń
był zadowolony. Rżał cichutko i co chwila skubał swą przyjaciółkę.
—
Sandra proszę zapytaj się go czy nam pomoże?
***
Dziewczyny
pokonywały drogę do chatki babci Fanny na grzbiecie potężnego wierzchowca. Przy
samej szyi siedziała Ewelina, zaraz za nią z zaciśniętymi oczami Ania, na końcu
zaś Sandra. Przyjaciółki dzięki kilku zaklęciom przestały zsuwać się z grzbietu
i mogły swobodnie napawać się podróżą. Choć szczerze mówiąc to jedynie Solan
czerpała z tego przyjemność.
Księżyc
zmieniał swe położenie na niebie i kiedy w końcu miał już prawie ustępować
słońcu, Ewelina dostrzegła w końcu cel podróży. Chatka staruszki majaczyła w
szarówce nadchodzącego poranka.
—
Jesteśmy. — Solan zeskoczyła z grzbietu jako pierwsza i pomogła zsunąć się Ani,
Sandra dała jakoś radę sama. — Idę zapukam do niej. Ostatnio nieco się
pokłóciłyśmy i chcę ją najpierw przeprosić.
Przyjaciółki
ściskając w dłoniach wodze Nightmare’a dały chwilę, aby Ewelina wszystko
załatwiła.
Solan
weszła na ganek i energicznie zapukała w drzwi, które z cichym skrzypnięciem
ustąpiły pod naporem. Powoli, zaniepokojona (Fanny bardzo dbała o swoje
bezpieczeństwo), weszła do środka.
Zwykle
przytulne i pachnące ziołami wnętrze, przepełnione było czymś ciemnym i lepkim.
Ewelina miała trudności z oddychaniem. Miała wrażenie, że z każdym najmniejszym
oddechem, wraz z powietrzem do jej płuc przedostaje się dziwna, czarna maź.
Czując,
że coś jest bardzo nie tak, szybko przeszukała chatę, a nie znajdując śladu
staruszki, wybiegła na zewnątrz.
Przyjaciółki
widząc, że coś jest nie tak pobiegły za nią.
Była
tam. Leżała na granicy z lasem, w czerwonej kałuży krwi cicho sączącej się z
rozszarpanego brzucha. W dawniej białej koszuli, teraz ubłoconej, z
rozrzuconymi w nieładzie włosami, wyglądała niczym zjawa.
Ewelina
rzuciła się na kolana i od razu sprawdziła czy puls jest wyczuwalny. Nie był, a
ta wiedza uderzyła w nią niczym obuch.
Nie
wiedząc co robić w takiej sytuacji, zaczęła w pamięci przeszukiwać wszystkie
znane sobie zaklęcia i porady. Wiedziała, że wszelkie starania pójdą na marne,
bo nie istniały zaklęcia, przezwyciężające śmierć, mimo to jej umysł się nie
poddawał.
—
To nic nie da. — Ania powstrzymując się od mdlenia, próbowała odciągnąć
przyjaciółkę, ona już nie żyje.
—
Nie! — Wrzask Eweliny rozległ się echem.
—
Nie, nie, nie… — Powtarzało niczym zaklęte.
Sandra
w tym czasie, nie mogąc wytrzymać widoku krwi, ruszyła na przód domu. Cicho
płacząc, usiadła na werandzie i niemal natychmiast zsunęła się na ziemię. Jak
się okazało, jedna nie była do końca przymocowana. Chcąc naprawić szkodę, Turos
chwyciła za deskę i odwróciła się w stronę dziury. W środku leżała niewielka
skórzana torba. Nie wiedząc czemu, chwyciła ją i zaczęła przeglądać.
***
Studentki
zostały w obejściu staruszki przez kolejny dzień. Ewelina uparła się i wraz z
Anią pochowała staruszkę, zaś Sandra wertowała wszystko co znalazła w torbie.
Kiedy brudne od krwi, błota i ziemi dziewczyny wróciły do chatki, Turos poczęstowała
je znalezionym winem, a także chlebem i gomółkom sera.
Ewelina
odmówiła jedzenia, wciąż nie mogąc wygrać z żołądkiem, jednak wino wychyliła
jednym haustem i szybko poprosiła o dolewkę.
—
To do ciebie. — Sandra wyciągnęła w stronę przyjaciółki pożółkły pergamin.
Solan
chwyciła papier i drżącymi dłońmi rozwinęła go na stole. Długo go czytała
roniąc przy tym łzy jak grochy. Kiedy w końcu doszła do końca, ostatnie
promienie słońca schowały się za horyzontem.
—
Musimy ruszać. — Zadecydowała zrywając się nagle z miejsca.
—
Ale dokąd? — Ania właśnie skończyła obmywać się w wiadrze wody.
—
W góry. Według Fanny mieszka tam ktoś kto nam pomorze.
—
W góry? — Tym razem to Sandra była sceptycznie nastawiona.
Solan
już chciała zebrać się za tłumaczenie, kiedy w oddali do ich uszu dobiegł
dźwięk, jaki już miały okazję słyszeć. Wycie wilków.
—
Już tu są!
—
Kto? — Sandra była na granicy paniki
—
Kuco-wilki, najemnicy Gabrieli. — Odpowiedzi udzieliła Ania. — To ludzie
noszący w sobie klątwę przemiany. — Wytłumaczyła. — W jakiś sposób rektorka je
kontroluje.
Ewelina wrzuciła papiery do plecaka, a także
dorzuciła jedzenie, jakie znalazła w spiżarce.
— Musimy uciekać i to natychmiast! —
Zawyrokowała.
***
Przyjaciółki
pędziły na złamanie karku, jakby całe hordy demonów deptały im po piętach. W
rzeczywistości wcale nie było o wiele lepiej. Pięć najemników dyrektorki
umiejących przemieniać się w wilki wielkości sporych kucy, wyło nie tak całkiem
znowu daleko od miejsca w którym się znajdowały.
—
No to już po nas! — Ania krzyknęła w ucho Eweliny, próbując przekrzyczeć wycie
wiatru. Perszeron Nightmare cwałował tocząc z pyska pianę. Solan mocno
trzymając wodze, modliła się w duchu, aby przyjaciółka nie miała racji.
Mijały
minuty, koń gnał po piaszczystej drodze, a na niebie coraz częściej pojawiały
się świetliste błyskawice zwiastujące niechybne nadejście burzy.
—
Tam! — Ewelina wskazała palcem jakiś punkt na horyzoncie. — Jeśli uda się nam
dotrzeć do mostu na rzece, powinniśmy ich zgubić.
—
Niby jak? — Ania nie wydawała się zbytnio przekonana.
—
Fanny napisała, że oni nie mogą przekroczyć rzeki! To pewien rodzaj magii
wiążącej ich z rektorką!
—
Oby Fanny miała rację!
Kolejna
błyskawica rozświetliła niebo, a zaraz po niej zaczął padać siarczysty deszcz.
—
Sandra sprawdź jak się trzyma Nightmare! Da radę?! — Ewelina z trudem
przecierała twarz z deszczu.
Blondynka
wypowiedziała formułkę i dotknęła boku konia. Niewielka iskierka zeskoczyła z
jej palców i wniknęła w głąb rumaka.
—
Obiecał, że się postara, ale nie wie na ile wystarczy mu sił!
Ewelina
poklepała konia pieszczotliwie po szyi, chcąc w ten sposób wyrazić swoją
wdzięczność, a także dodać mu nieco otuchy.
—
Już prawie. Na pewno nam się uda. Jeśli dotrzemy do rzeki zgubimy ich. Tak
mówiła Fanny. Oni nie mogą przekroczyć tego miejsca.
Czarny
jak smoła perszeron, rozbryzgiwał potężnymi kopytami kałuże wody, które
tworzyły się na drodze w ułamku sekund. Deszcz lał się prawdziwymi
strumieniami, zmieniając wszystko w jedną rozmazaną plamę.
Ewelina
miała trudności z ocenieniem odległości, ale wierzyła całym sercem i duszą, że
uda im się dotrzeć na czas. Przecież to niemożliwe, aby już na samym początku
wyprawy, zostały pokonane przez zło. Nie tak było w książkach, którymi karmiła
się od maleńkości.
Jeden
z kuco-wilków, ten ze szramą przez prawe oko, wybiegł z pomiędzy drzew prosto
na drogę. Przez chwilę węszył w powietrzu szukając śladu, lecz gdy kolejna z
błyskawic rozświetliła niebo, dostrzegł uciekające przyjaciółki i ruszył za
nimi w pogoń warcząc zajadle. Kolejne bestie wynurzały się z przydroży, by
wesprzeć swego kompana w pogoni za zdobyczą.
Sandra
odwróciła się na chwilkę słysząc zwierzęce powarkiwanie i omal nie spadła na
widok pięciu rozpędzonych potworów. Wilki były niecałe sto metrów od nich.
—
Nie zdążymy! — Turos wrzeszczała do ucha Kruk. — Są za nami!
—
Już prawie jesteśmy! — Ewelina popędziła Nightmare’a przyrzekając, że będzie to
ostatni wysiłek.
Koń,
choć zdawało się to niemożliwe, przyśpieszył wyciągając kopyta najdalej jak
tylko mógł. Wyglądał niczym duch, gnający przez burzę, z szaleństwem
wymalowanym w zwierzęcych oczach.
Nieznane
siły musiały czuwać nad przyjaciółkami, bowiem udało się im dotrzeć na most
dosłownie w ostatniej sekundzie. Kopyta zastukały o deski, a wszystkie trzy jak
na komendę wypuściły z płuc wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze. Wilki
zaryły pazurami w ziemię, zatrzymując się gwałtownie.
Nightmare
musiał poczuć, że zagrożenie minęło, bo w połowie drogi na drugi brzeg najpierw
zwolnił, a potem ciężko pochrapując całkowicie się zatrzymał.
—
Niedobrze. Musimy z niego zejść. — Ewelina zeskoczyła na deski jako pierwsza i
musiała przytrzymać się wodzy, by nie wyrżnąć potylicą w podłoże. — Uważajcie!
Strasznie ślisko!
Przyjaciółki
ześlizgnęły się z grzbietu rumaka i zaczęły przypatrywać się kuco-wilkom,
kłapiącymi paszczami w akcie bezsilności.
—
Fanny miała rację! One naprawdę nie mogą przekroczyć rzeki! — Ewelina zakryła
usta dłonią i zaczęła szlochać z radości.
—
Jesteśmy uratowane! — Ania rzuciła się na obie przyjaciółki i mocno zaczęła je
do siebie tulić.
Stojąc
tak i dając upust emocjom, pannice zupełnie nie zwróciły uwagi na to co działo
się na brzegu. Wilki owszem nie miały wstępu na most, ale najemnicy już tak.
Pięciu
mężczyzn uzbrojonych w miecze i kpiące uśmiechy, powoli i bez pośpiechu
zmniejszało dystans.
—
O kurwa! — Sandra jako pierwsza zauważała co się święci.
Wszystkie
przeniosły wzrok na zbliżających się siepaczy i zamarły z przerażenia.
—
Ewelino pamiętaj, że nikt nie ma prawa
decydować o twoim życiu. Jesteś panią swojego losu, a każda decyzja nawet
najgorsza jest lepsza od bezczynności. Musisz pamiętać i nauczyć się walczyć ze
wszystkimi przeciwnościami. Tylko tak poznasz swoją prawdziwą wartość.
Nie
wiadomo czemu Solan przypomniała sobie
słowa Fanny właśnie w tym momencie. Po prostu wybrzmiały w jej umyśle
pomagając otrząsnąć się z paraliżującego strachu.
Szybko
rozejrzała się dookoła, podbiegła do barierki i spojrzała w zburzoną toń.
Główkując w pośpiechu wróciła do przyjaciółek i potrząsnęła nimi, aby i te się
ocknęły.
—
Ania musisz wyczarować bumbuma! — Zawołała ciągnąc przyjaciółkę za rękaw.
—
Oszalałaś?! Przecież wysadzę nas w powietrze! Zapomniałaś, że… — Ruda urwała w
środku zdania nagle coś sobie uświadamiając. — Zginiemy! — Ania patrzyła to na
jedną, to na drugą ze zgrozą wymalowaną w błękitnych oczach.
—
Wolisz mieć cień szansy, że przeżyjemy czy pewność, że cię posiekają?! Musisz
mi zaufać. Proszę! — Pewność w głosie Eweliny wibrowała siłą, której tak bardzo
potrzebowała.
Kruk
przytaknęła skinieniem głowy. Słowa nie bardzo chciały opuścić posiniałe usta.
—
Sandra my musimy stworzyć wokół nas barierę ochronną! — Przekrzykiwanie burzy
było coraz trudniejsze, ale na szczęście blondynka wszystko usłyszała i już po
chwili była gotowa do działania.
—
Na mój znak! — Zakomenderowała Solan.
Dziewczyny
zaczęły pleść zaklęcia zupełnie przestając zwracać uwagę na siepaczy.
Herszt
bandy widząc co się święci ruszył biegiem, szykując zarazem ostrze do
pierwszego cięcia. Mierzył w Anię, która już miała na ustach zaklęcie skrzące
się delikatną czerwienią.
Czas
jakby zwolnił i wiele rzeczy wydarzyło się niemal w tym samym momencie. Ewelina
dała znak, Ania wypuściła czar, a mężczyzna zamachnął się mieczem i wbił go
prosto w pierś Sandry, która własnym ciałem zasłoniła plecy przyjaciółki.
Blondynka
wrzasnęła, rozległ się grzmot, a sekundę później zaklęcie Ani wybuchło z całą
siłą, odrzucając mężczyznę w tył. Zdezorientowana Ewelina próbowała ze
wszystkich sił utrzymać tarczę ochronną, ale bez wsparcia ze strony blondynki,
wszystkie starania spełzły na niczym. Dziewczyna poczuła znajomą słabość, a
chwilę później zaklęcie zamigotało srebrzystym blaskiem, po czym rozpadło się
na tysiące drobniutkich iskierek.
—
Sandra błagam zostań z nami! — Słowa Ani wyrwały Solan z odrętwienia.
Nie
mogąc ustać na nogach, Ewelina podpełzła do przyjaciółek.
Sandra
leżała w coraz większej kałuży krwi, zaś Kruk ze wszystkich sił starała się
zatamować krwawienie. Rana na piersi była paskudna.
—
Nie. — Wyszeptała dołączając do przyjaciółki. — Nie ty! Nie teraz! Błagam! —
Deszcz padał coraz mocniej mieszając łzy i krew. Sandra umierała na rękach
przyjaciółek, a one nie mogły z tym nic zrobić.
—
To nie tak miało być! Sandwich!!! — Ostatnie słowa wydarły się z gardła Eweliny
w iście zwierzęcym ryku, kiedy ciało blondynki zwiotczało, a z ust wydobyło się
ciche tchnienie.
Sandra
Turos zwana Sandwichem lub po prostu Kanapkiem, odeszła do krainy umarłych.
Zginęła za sprawy których do końca nie rozumiała, stawiając swe życie ponad
życie Ani. Była bohaterką, prawdziwą przyjaciółką, a także porządną
czarodziejką, teraz zaś stała się zimnym trupem.
Ewelina
nie mogła w to uwierzyć. Wciąż nie dochodził do niej fakt, że oto zostały już
tylko we dwie. Świat wirował przed oczami, a łzy mieszały się z deszczem.
—
Uważaj! — Ania starała się przekrzyczeć coraz bardziej szalejącą wichurę,
jednak słowa nie docierały do zrozpaczonej dziewczyny.
Ktoś
pociągnął Solan za rękę, ktoś coś wrzasnął, a chwilę później poczuła mocne
uderzenie w potylicę. Most dosłownie w ułamku sekundy zniknął spod jej nóg, zaś
zimna toń niebezpiecznie zaczęła się przybliżać.
Uderzenie
było nagłe i niezwykle nieprzyjemne.
Chłód
godny lodowej królowej zalewał całe ciało, kąsając niczym wściekłe psy, a woda
wdzierała się przez nos i usta uniemożliwiając oddychanie. Ostatnią rzeczą jaką zapamiętała Solan, było
przeraźliwe rżenie Nightmare’a i wywrzaskiwane przez Anię zaklęcia. Chwilę
później ogarnęła ją przyjemna pustka. Straciła przytomność.
Koniec Tomu I
C.D.N
Wesołych i smacznych Świąt Bożego Narodzenia! To przede wszystkim, a poza tym to jak widzicie, właśnie dobrnęliście do końca pierwszego tomu. Rozdział nieco dłuższy od pozostałych, ale tak to już jest, gdy chce się upchnąć wszystko co istotne.
Zanim się pożegnamy (przynajmniej na jakiś czas) chciałam podziękować wszystkim, którzy mnie odwiedzali i komentowali przez cały ten okres. Jesteście kochani :* Wspieraliście mnie, krytykowaliście, dawaliście rady i pouczenia. Z jednymi złapała super kontakt, innych nie pamiętam, ale to dzięki wam wszystkim dobrnęłam do końca. Wasza obecność wyciągała mnie z mroków i namawiała do dalszego tworzenia. Dziękuję! Teraz mogę zacząć poprawiać, a następnie szukać wydawnictwa.
Na sam koniec chciałam podziękować mojej Muzie Natchniuzie :) Aniu bez ciebie nie zaszłabym tak daleko :* Dziękuję za wszystkie burze mózgów, a także godziny spędzone na zadowalaniu mego wzroku pięknymi obrazkami czy filmikami. Nie ma tobie równych <3
No to tyle na razie :) Dziękuję raz jeszcze, życzę wam abyśmy spotkali się jeszcze, czy to na półkach w Empiku :P (takie małe marzenie) czy też przy kolejnym tomie w sieci. Nie ważne :]
Niech magia będzie z Wami!