piątek, 25 grudnia 2015

Chapter 50



Kłótnia ze staruszką nie wpłynęła na Solan zbyt dobrze. Dziewczyna nie wiedziała, czemu Fanny tak bardzo obruszyła się widząc jedno jedyne zaklęcie czarnomagiczne. Przecież poprosiła ją o pomoc przy tłumaczeniu, a nie wykonaniu. Może było w ogóle poza jej zasięgiem, więc czemu się tak bardzo zdenerwowała?
To i wiele innych pytań, przez cały czas kołatało się po głowie Eweliny, skutecznie uniemożliwiając skupienie na powtórce przed egzaminami.
— Kto i w którym roku otworzył pierwsze Collegium? — Paulina poprawiła się w fotelu przed kominkiem, po czym wzrok skierowała na zapatrzoną w płomienie Solan.
— Mówiłaś coś?
— Pytałam kto i w którym roku otworzył pierwsze Collegium?
— Nie wiem.
— Skup się. Jakieś dziesięć minut temu mówiła o tym Amelia. Powtórzysz?
Amelia spojrzała na koleżankę znad notatek.
— W sześćset sześćdziesiątym szóstym roku ery świata magii Zachariasz Dragonis.
Ewelina starała się zapamiętać wszystkie informacje jakie podrzucały koleżanki, jednak nie było to takie proste.
— Sześć sześć sześć Zachariasz Dragonis. Przyjęłam.
Dziewczyny wróciły do kolejnych pytań, a Solan ponownie tego wieczoru zaczęła zatracać kontakt z rzeczywistością.

***

Czas egzaminów przyszedł szybciej niż mogło się wydawać i już niebawem po całym Collegium krążyły większe i mniejsze grupki studentów dyskutujące o nadchodzących testach.
Solan nie mogła już dłużej słuchać tych wszystkich gdybań. Głowa pulsowała tępym bólem po kolejnej nocy przepełnionej niewyraźnymi koszmarami i tylko siłą woli powstrzymywała się od zaśnięcia.
— Zapraszam grupę trzecią! Grupa trzecia! — Profesor Mróz wyszedł na korytarz i zaczął wołać kolejnych uczniów.
Starsze roczniki miały egzaminy w małych grupkach, zaś rok pierwszy był spędzany do auli na ogólne testy. Studenci pilnowani przez nieznaną sobie kadrę z innych Collegiów, byli usadzani drogą losową, więc jak zwykle „szczęście” Eweliny sprawiło, że znalazła się w otoczeniu zupełnie nieznanych osób. I tak możliwość skorzystania z podpowiedzi życzliwej koleżanki, bądź kolegi przepadła z kretesem.
— Proszę odwrócić pergaminy i zaczynamy!

***

Ewelina miała wrażenie, że pech nie opuszczał jej od pierwszego testu, aż do samego końca. Za każdym razem trafiała tam, gdzie były trudniejsze pytania. No może nie były tak znowu trudniejsze, po prostu Solan większość odpowiedzi znała z tych grup, w których nie była.
Załamana, zmęczona, zdenerwowana i niezwykle rozzłoszczona swoją nieudolnością, przebrnęła w końcu przez wszystkie egzaminy.
— Kurczę, ciekawe o co chodziło z tym trójdzielnym podziałem śladów w trzecim pytaniu. — Zora wyciągnęła się na fotelu w pokoju wspólnym.
Ewelina już chciała odpowiedzieć jej na to dość łatwe pytanie, kiedy do pomieszczenia wparowała wysoka, chuda jak szczapa dziewczyna o długich, prostych blond włosach i spojrzeniu godnym samej królowej.
— Czy jest tu Ewelina Solan?
— Tak. To ja. — Odpowiedziała patrząc się na nowo przybyłą.
— Chodź za mną. Rektorka cię wzywa.
Solan nie wiedząc o co może chodzić, podniosła się z miejsca i ruszyła za dziewczyną.
Sala do której poprowadziła ją nieznajoma, znajdowała się w najdalszej części szkoły. Dość dziwne jak na spotkanie z głową szkoły, zwłaszcza o tak późnej porze. Oby tylko znów nie wypytywała, o rzeczy, których Ewelina po prostu nie pamiętała.
— Proszę wejdź. — Głos rektorki zdawał się być sympatyczny i z pewnością nie zdradzał żadnych emocji.
Dziewczyna weszła powoli rozglądając się po pomieszczeniu. Było średniej wielkości może z dwunastoma ławkami obecnie zsuniętymi pod ścianę. Pod wielką, kredową, suwaną tablicą, stał podłużny stół za którym siedziała Gabriela Andrzejczyk wraz z Magnusem Rozentalenem oraz trzech innych, zupełnie nie znanych studentce profesorów ubranych w złoto-czarno-czerwone szaty.
— Usiądź. — Głowa uczelni wskazała krzesło na przeciwko prezydium. — Chcieliśmy porozmawiać z tobą o wynikach egzaminów.
Tak szybko? — Pomyślała zajmując wskazane miejsce.
Uwierzcie mi lub nie, ale w Collegium Magicae nad wynikami czuwa magia, a ta nie zwykła się spóźniać z rozliczeniami. Tak więc dwudziestego trzeciego lutego dwa tysiące siódmego roku, Ewelina Solan uczennica pierwszego roku w Mazowieckiej Wyższej Szkole Magii i Czarodziejstwa Collegium Magicae, miała poznać efekty swych starań, a co zatem idzie ­— także swoją przyszłość.
***
Łzy nie chciały przestać płynąć. Była rozczarowana i prawdziwie zrezygnowana. Czuła się jakby przejechał ją tir lub zdeptało stado spłoszonych mustangów. Była do niczego.
— Wszystko w porządku? — Nieco podpita Zuza zawiesiła się na ramieniu koleżanki.
— Tak. — Ewelina szybko otarła policzki wierzchem dłoni i uśmiechnęła się przez łzy.
— Przecież widzę, że kłamiesz. — Zuzanna zatrzymała się i z trudem koncentrując wzrok, spojrzała na Solan pełnym troski spojrzeniu. — Co się dzieje?
— Nic. Naprawdę nic. — Solan chciała się powstrzymać, ale nie dała rady. Kiedy po raz kolejny próbowała zaprzeczyć, jej głos wpadł w dziwne wibracje, by po chwili przejść w prawdziwy szloch rozpaczy.
— Co jest grane? — Bliźniaczki, a także Paulina i kilka innych dziewczyn razem świętujących zakończenie egzaminu, podniosły się ze swych miejsc i otoczyło wianuszkiem rozbeczaną Ewelinę.
— Wszystko w porządku?
— Co się jej stało?
— Ktoś umarł?
Pytania padały z każdej ze stron, a Ewelina nie bardzo mogła się uspokoić.
— Już ciii. — Zuza przytuliła koleżankę i objęła ją ramionami. — Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Ciii. Nic się nie dzieje, jesteś wśród swoich. Ciii…
Stojąc tak Solan wtuliła twarz w ramię kumpeli i siorbiąc nosem powiedziała:
— Nnie zdałaaam. — Łkając chwyciła za chusteczkę, którą podała jej Paulina. —Wwww poniedziaa…łełełek mmam zostać… — Słowa więzły w gardle. — W poniedziałek mam być odesłana do świata techniki! — Wywrzeszczała, nie mogąc dłużej tłumić tego w sobie.
W pokoju zapadła głucha cisza i nawet bliźniaczki, które jeszcze chwilę temu podśmiewywały się nieco z koleżanki, umilkły i szczerze zaczęły jej współczuć.
— No nic. — Amelia klapnęła na jeden z foteli, po czym chwyciła za jedną ze stojących nieopodal butelek. — W końcu na stypach też się pije.

***

Sobotę Ewelina cały dzień przeleżała w łóżku. Dopiero pod koniec dnia, znalazła w sobie dość siły, by zacząć pakować swoje manatki.
Dziewczyny same nie będąc w zbyt dobrej formie, nie chciały jej niepokoić za co Solan była im niezwykle wdzięczna.
Po burzliwej nocy przepełnionej koszmarami, przyszła niedziela. Zapakowana i gotowa na poniedziałkowy transport Ewelina, postanowiła wymknąć się z zamku i nieco pospacerować. Była nawet chwila, kiedy pomyślała, aby udać się do Fanny, ale od pomysłu odwiodła ją grupka studentów ze starszego rocznika. Uczniowie organizowali jakieś gry terenowe, a kamień teleportacyjny był jednym z punktów. Solan nie chcąc odpowiadać na pytania dokąd się wybiera, zmieniła kierunek i ruszyła w stronę stajni by pożegnać się z Nightmar’em.
Rumak jak zawsze powitał ją głośnym rżeniem, kiedy tylko przekroczyła próg stajni. Ewelina nie chcąc zwracać na siebie zbytniej uwagi, przecisnęła się po cichu, chwyciła sprzęt do czyszczenia i zaczęła delikatnie zeskrobywać z hebanowej sierści, zaschnięte błoto. Zwierzak chętnie oddał się pieszczotom, ale kiedy tylko przestała, aby zmienić szczotkę, pyskiem zaczął trącać ją w poszukiwaniu smakołyków.
— Przykro mi, ale nie tym razem. — Ewelina nie mając w planach odwiedzin, była nie przygotowana. Poklepała jedynie potężną szyję Nightmar’a i powstrzymując się od płaczu, przytuliła do ciepłego boku konia.
— Będzie mi ciebie brakować, przyjacielu.
Mi ciebie też. — Odpowiedział wzrok zwierzęcia, a pysk zaczął delikatnie skubać głowę studentki.
***

Nastał wieczór i Ewelina poczłapała do swojego pokoju. Na szczęście po drodze nie spotkała nikogo znajomego, więc nie musiała odpowiadać, na pełne współczucia spojrzenia. Chcąc dopiąć wszystkie sprawy do końca, usiadła przy biurku, wyjęła kolorową papeterię, pióro i zaczęła pisać.
Zawzięcie stawiała coraz więcej znaków pragnąc wyrazić wszystkie uczucia i emocje jakie nią targały. Przepraszała, dziękowała, śmiała się i płakała na przemian. Chciała, aby oba listy zawierały w sobie to wszystko, co nie zostało powiedziane. Wszystkie małe i duże rzeczy, jakie ich podzieliły. Miała gdzieś czy ktoś nieproszony to przeczyta, w końcu już następnego dnia opuści świat magii na zawsze.
Kiedy postawiła ostatni podpis, a całkiem pokaźne pliki kartek schowała do kopert, zawołała do siebie Zuzanne.
— Chciałabym, żebyś coś dla mnie zrobiła przed wyjazdem.
— Co chcesz. — Zuza usiadła na krawędzi łóżka i wpatrywała się we współlokatorkę, ze smutkiem w zielonych oczach. — Oczywiście w granicach rozsądku. — Dodała chcąc nieco rozluźnić atmosferę.
— Oczywiście. — Ewelina blado się uśmiechnęła. — Mogłabyś przekazać to Sandrze Turos i Ani Kruk? — Podała zalakowane koperty.
— Pewnie. Już idę tylko zmienię buty i…
— Nie. Nie teraz. Chcę, żebyś im to zaniosła jutro po dwunastej, kiedy mnie już tu nie będzie.
***
Dzień przyszedł znacznie wcześniej niż powinien. Tak przynajmniej wydawało się Ewelinie. Ledwo co zdążyła zamknąć oczy, a już był czas aby wstawać. Zrezygnowana, rozczarowana sobą, a także pełna obaw o swoją przyszłość (wszak matka się jej wyrzekła), wzięła szybki prysznic i zgodnie z instrukcjami ruszyła na dziedziniec.
Żegnana przez współlokatorki, a także kilka innych koleżanek i kolegów, w końcu dotarła na miejsce, gdzie czekała reszta uczniów wracających do świata techniki.
Ewelina rozpoznała kilka twarzy, w tym dwie osoby z zajęć dla nieobdarzonych. Większość zdawała się być równie smutna jak ona, choć tu i ówdzie zdarzały się osoby o krnąbrnych postawach świadczących, że w tych wypadkach, odejście z magicznego świata było nagrodą, a nie karą.
Solan chciałaby należeć do tej grupy. Chciałaby nie pragnąć tego tak bardzo. Poza tym nie wiedziała jak ma pomóc swojej siostrze, mając do dyspozycji jedynie komunikator i ziemskie środki.
— Przykro mi, że spotykamy się w tak smutnym dniu jakim jest opuszczenie przez was świata magii. — Daniel Sokół opiekun pierwszego roku, pojawił się pośród tłumu nie wiadomo kiedy. — Jako, że byłem przez ten czas waszym opiekunem, to do mnie należy przeprowadzenie was na drugą stronę. Za chwilę wszyscy będziecie podchodzić do mojego cichego kolegi — tu wskazał na siwobrodego maga, który właśnie wyszedł przez główne wrota — aby ten wypowiedział ostatnią formułkę zaklęcia blokującego wasze moce. Z przykrością przypominam, że od teraz będziecie zwykłymi ludźmi i nie będziecie mieli wstępu na żadną z uczelni magicznych. — Głos opiekuna był pozbawiony tej codziennej radości jaka zawsze mu towarzyszyła. — Mam nadzieję, że każdy z was będzie miał miłe wspomnienia z początków nauki, a także odnajdzie swoją drogę życia.
— Jestem gotowy. — Siwy mężczyzna wyciągnął przed siebie kościste dłonie i zniecierpliwionym machnięciem, zaprosił pierwszego z uczniów.
Pozostali studenci posłusznie ustawili się w kolejce, niczym barany prowadzone na rzeź. Ewelina także zajęła swoje miejsce i już niebawem dziwnie otumaniona smutkiem, drobiąc krok za kroczkiem, podążała za swym przeznaczeniem.
Czekając na to co nieuniknione, rozmyślała o bólu jaki doznała, kiedy rektorka wraz z kolegami, wytłumaczyła jej na czym polega cały proces blokowania magii. Każde zaklęcie jakiego się nauczyła, było od tej pory niemożliwe do wykonania. Moc w niej drzemiąca, miała na wieki wieków zostać zapieczętowana. I tak Andrzejczyk wraz z resztą zgromadzonych w sali profesorów, związała moce Eweliny i głęboko je schowała, jednak dopiero nieznajomy siwowłosy mag miał ją zapieczętować.
— Ewelina Solan. — Mężczyzna ponaglił studentkę, a kiedy ta podeszła, położył swe długie, kościste palce na jej czole po czym…
— Stać! — Od strony szkoły biegł zdyszany historyk. — Natychmiast zaprzestać rytuału!
Starzec opuścił dłonie i zaprzestał inkantacji.
— Witoldzie, czemu zawdzięczamy tą wizytę?
— Panna Solan została przywrócona w prawach studenta i natychmiast ma się udać wraz ze mną do gabinetu rektorki.
Ewelina zdębiała, nie wierząc własnym uszom. Czy to możliwe by miała na tyle szczęścia, aby jednak zostać w świecie magii?
Zdumiona, przepełniona euforyczną wręcz radością, kiwnęła głową do starszego maga i Daniela, po czym ruszyła za profesorem Mrozem.
Mijając korytarze i uczniów zajętych codziennymi sprawami, była tak szczęśliwa, że nawet nie zauważyła pary okrągłych oczu śledzących ją od dłuższego czasu. I choć Bombardier niespecjalnie się ukrywał, zapewne mógłby przejechać obok niej czołgiem, a i tak nie zwróciłaby na niego swej uwagi.
Serce waliło jak oszalałe z każdym kolejnym krokiem i kiedy w końcu dziewczyna znalazła się przed drzwiami gabinetu, miała wrażenie, że zaraz wybuchnie i zabryzga ściany soczystą czerwienią. Na całe szczęście narząd został na miejscu, nawet kiedy w końcu odważyła się wejść do środka i zajęła wskazane przez rektorkę miejsce.
— Ze względu na pewne okoliczności, masz możliwość zostać z nami na kolejny semestr. — Rektorka zdawała się nie być zbytnio szczęśliwa z takiego obrotu sprawy, ale Ewelinę mało to obchodziło. — Jako, że jedna z uczennic dobrowolnie zrezygnowała ze swego miejsca, a ty jesteś pierwsza na liście uczniów o najwyższym z najniższych wyników, będziesz dalej uczęszczać na zajęcia. Pamiętaj jednak, że jeśli nie weźmiesz się do roboty, możesz zostać wydalona już w czerwcu.
— Tak pani rektor. — Usta samowolnie rozpościerały się w szerokim uśmiechu, którego nie powstydziłby się nawet Joker z Batmana.
— Teraz idź i przygotuj się na zajęcia. Oczywiście dziś jesteś usprawiedliwiona, ale lepiej, żebyś jutrzejszych już nie opuszczała.
Ewelina posłusznie wstała i wciąż się ciesząc, wróciła do swojej wieży.
Idąc opustoszałym korytarzem, tańczyła i śpiewała „Don’t worry be happy” Bobby’iego McFerrin’a.
Przepełniona radością, z piosenką na ustach radosnym krokiem weszła do pokoju i od razu zamarła w pół kroku.
— Ania? Sandra? — Zdziwiona patrzyła na zapłakane i wtulające się w siebie przyjaciółki. — Co wy tu robicie?
— Nawet mi się wydaje, że wciąż ją słyszę! — Ania sięgnęła po chusteczkę i wysmarkała nos.
— Ale ja też ją słyszałam. Pytała co tu robimy. — Sandra przetarła zaczerwienione od łez oczy i spojrzała w stronę drzwi, gdzie wciąż niczym posąg, stała Solan.
— Ewelina?! — Wrzasnęła rzucając się na przyjaciółkę i zwalając ją z nóg. Tuż za nią podążyła Ania, która dorzuciła swój słodki ciężar na przygniecioną czerwonowłosą.
— Myślałyśmy, że już przeszłaś na drugą stronę! Bogowie co jest grane!
— Spokojnie, jak ze mnie zejdziecie to wszystko wam opowiem. Tylko błagam bo zaraz zejdę z tego świata w inny sposób i to znacznie mniej przyjemny!
Dziewczyny dały odetchnąć przyjaciółce lecz dalej co chwila się do niej przytulając zaczęły trajkotać jak szalone.
Wszystkie różnice i mury jakie między nimi powstawały przez niewyjaśnione sprawy, znikły. Więź jaką budowały między sobą przez lata przyjaźni, znów były widoczne i pełne blasku. Dziewczyny śmiały się, cieszyły i obiecywały nigdy więcej, nie pozwolić, aby coś znów je poróżniło.
I tak Ewelina dowiedziała się ile mocy miały jej słowa spisane w każdym z listów. Przyjaciółki zdały sobie bowiem sprawę, że oddzielnie nie pokonają tego, co nad nimi zawisło. Musiały stanąć ramię w ramię z przeciwnościami losu.
— Dobra, dobra. Dziś nie gadamy o żadnych smutach. Weźmiemy się za to od jutra. — Sandra podniosła się z łóżka na którym przycupnęła i wyprostowała. — Proponuję darować sobie resztę dnia, znaleźć sobie jakieś ustronne miejsce i trochę poświętować!
— Ale opuściłyście przeze mnie już dwa zajęcia.
— To możemy opuścić i kolejne. — Ania również się zerwała na równe nogi. — Raz kozie śmierć.
— Dokładnie. Idziemy do mnie po zapasy, a potem znajdziemy jakąś przytulną salkę i oddamy się samym przyjemnością.
Jak powiedziała Sandra, tak zrobiły i po niecałych dwudziestu minutach napawały się trzema ognistymi nalewkami.
Oczywiście zakazując sobie wszystkich smutnych tematów, gadały jedynie o wszystkich zdarzeniach jakie miały miejsce od ich ostatnich wspólnych rozmów.
Okazało się, że oprócz dodatkowych zajęć z kontroli mocy, Ania w końcu zaczęła randkować z Andrzejem, a Sandra trafiła do grupy alchemików, gdzie mogła rozwijać swoje zamiłowania do „gotowania”. Oczywiście na zajęcia zapisała się przez Krzyśka, który bardzo się jej podobał, a który niezwykle cenił sobie inteligencję i zaradność u dziewczyn.
Ewelina słuchała wszystkich nowinek z prawdziwą przyjemnością. Śmiała się z historii, gdzie Sandra jak zawsze robiła z siebie prawdziwą niezdarę, a z opresji ratował ją nie kto inny jak sławetny Krzysztof. Jak się okazywało ulubieniec Ani, również był dość niezwykły. Wymyślał coraz to nowsze sposoby, jak oderwać Kruk od nauki i pokazać jej, że nie tylko wiedzą człowiek żyje. To on przekonał ją, że nurkowanie w pirackim wraku może być zabawne i pouczające zarazem.
Mijały minuty, które bardzo szybko przeszły w godziny i tak słońce, schowało się gdzieś za horyzontem, a dzień dobiegł końca. Rozanielona Ewelina zupełnie przypadkiem zerknęła na zegarek przyjaciółki i zobaczyła która jest godzina.
— Cholera przegapiłyśmy ciszę nocną! — Zawołała głośno czkając. Przyjemne ciepło rozlewało się po jej wnętrzu i choć równowaga była nieco zachwiana, nie czuła się specjalnie wstawiona. — Musimy wracać. Nie mogę teraz wpaść w kłopoty. Wiecie w sumie dopiero co odzyskałam prawa studenta.
Dziewczyny chcąc nie chcąc, opuściły salę i próbowały cichaczem wrócić do swoich pokoi. Pech chciał, że akurat tego wieczoru woźny Mieczysław, postanowił dotrzymać swoich obowiązków, patrolując korytarze. Chichocząc przyjaciółki musiały zmienić nieco trasę. Kiedy tak błądziły wśród korytarzy, przez przypadek zaszły w okolice gabinetu rektorki.
Drewniane drzwi były uchylone, a z środka na korytarz wydostawała się łuna żółtego światła.
— Nie obchodzi mnie to! Macie się tym zająć, zrozumiano! Inaczej postaram się, aby kolejne lata waszego życia dopiero stały się koszmarem! — Głos głowy Mazowieckiego Collegium był złowrogi i tak zupełnie różny od tego, którym zazwyczaj dzieliła się z uszami podopiecznych.
— Tak pani. — Odpowiedź należała do trzech różnych męskich głosów i dziewczyny aż zamarły przycupnięte za rogiem.
— Idźcie precz i zajmijcie się w końcu tą staruchą!
Drzwi zaskrzypiały, by po chwili wypuścić ze swych trzewi trzech ubranych na czarno mężczyzn, o zbójeckich, twardych rysach twarzy. Jak zauważyła Ewelina przycupnięta za rogiem, mieli w sobie coś zwierzęcego i niezwykle groźnego.
Mężczyźni zasalutowali rektorce, a następnie ruszyli w ciemność korytarza.
Przyjaciółki zaczęły powoli zaczęły się wycofywać, nie chcąc wpaść na Gabrielę. Pech chciał, że podpita Sandra potknęła się na prostej drodze i runęła jak długa na pobliską zbroję robiąc przy tym tyle hałasu, że spokojnie mogłaby obudzić większość umarlaków.
— Kto tam jest?! — Rektorka nie brzmiała na zadowoloną.
Spanikowane przyjaciółki nie wiedziały co robić, więc Ewelina postanowiła wybuchnąć donośnym śmiechem. Nie rozumiejąc planu dwie pozostałe jedynie wpatrywały się w Solan.
— Róbcie to co ja. — Wyszeptała i kiedy zza roku wychynęła postać profesor Andrzejczyk, wszystkie zaśmiewały się do rozpuku.
— Co tu się do cholery ciężkiej dzieje?!
— Ups! — Ewelina udając dużo bardziej pijaną niż była, chwiejnie starała się stanąć z podłogi na której usiadła zaraz obok Sandry i rozwalonej zbroi. — Najmocniej przepraszamy pani psor! — Zawołała czkając co drugie słowo. Choć był to efekt nie zamierzony, doskonale wpasował się w akcję. — Troszkę za długo świętowałyśmy moje pozostanie w szkole i tak jakoś się zgapiłyśmy, że…
— Nie obchodzi mnie to! — Ryknęła i niemal natychmiast się zmitygowała. — Studentki nie powinny chodzić po szkole po ciszy i to zwłaszcza w takim stanie.
— Ja odprowadzałam koleżanki. — Ania dopiero teraz wyprostowała się i z niemal kamiennym wyrazem twarzy zaczęła mówić jednostajnym głosem jakby była w jakimś transie. — Obie przyszły w stanie nieprzystającym uczniom Collegium i zaczęły namawiać mnie do bezeceństw.
Rektorka dopiero teraz zwróciła uwagę na Kruk i marszcząc oczy, przyglądała się jej przez dłuższą chwilę.
— Zabierz je natychmiast do pokoi. Jutro mają się stawić przed zajęciami u woźnego. On znajdzie dla nich dodatkowe zajęcia, na następne dwa tygodnie.
— Tak pani rektor. — Ania chwyciła obie przyjaciółki i mocno szarpnęła.
Czkając Ewelina próbowała iść pod skosem, pod jakim ciągnęła ją Kruk, ale potknęła się o Sandrę, która pchnęła maginię na głowę uczelni.
— Miesiąc! — Zawołała Gabriela bardzo szybko odpychając od siebie Anię.

***

— To było mistrzowskie. — Sandra aż klasnęła w dłonie, kiedy znalazły się w bezpiecznej odległości od przykrego zdarzenia. — Niech i przez miesiąc będę czyścić kible. Było warto. Bardzo mi was brakowało. — Zadowolona najpierw uścisnęła Ewelinę, a potem podeszła do Ani, która marszcząc czoło była zupełnie nieobecna.
— Hej Aniu, przecież nic się nie stało. — Ewelina w końcu opanowała czkanie i mogła odetchnąć. — Miesięczna kara szybko minie.
— Nie oto chodzi. — Ania wyszeptała jakieś zaklęcie i nerwowo rozejrzała się w koło. Nie widząc nikogo, szybko zaczęła tłumaczyć przyjaciółkom co przed chwilą miało miejsce.
Dziewczyny słuchały z niedowierzaniem wymalowanym na twarzach.
— Ona chce nas zabić. Twierdzi, że za dużo wiemy i niebezpiecznie jest pozwolić nam dalej ze sobą rozmawiać. Chodzi o mój dar i komunikowanie się z pradawnymi.
Przyjaciółki spojrzały na nią nie bardzo rozumiejąc. Wyjaśnię wszystko po drodze. Na razie musimy się stąd wynosić. Ona chce nasłać na nas tych brutali. Ma to wyglądać na wypadek podczas jutrzejszej wycieczki.
— Jakiej wycieczki? — Ewelina przez ostatni czas była nieco poza zdarzeniami z życia studentów.
— Jutro pierwszy rok miał się wybrać do Tridialu Mazurskiego, gdzie jest najsłynniejsza faktoria wyrabiająca wspomagacze. — Sandra jak zawsze była przygotowana. — Oprócz faktorii mieliśmy zwiedzać słynne Czarcie Bagna, jaskinie Smoków i kilka innych miejsc. Sądzę, że w spisie jest kilka takich, gdzie trzy studentki mogłyby przypadkowo zniknąć.
— Co teraz? — Ewelina oparła się o ścianę starając się szybko coś wymyślić.
— Wynosimy się stąd jeszcze dzisiaj.
— Tylko dokąd? — Sandra złapała się za głowę. — Bogowie chyba dostaję migreny.
— Nie jojcz tylko myśl. — Ania znów wypowiedziała jakieś zaklęcie. — Nie mamy za wiele czasu. Lada chwila zjawi się tu patrol szkolny pilnujący porządku.
— Musimy iść do Fanny. Nie mamy wyjścia. Ona powie nam co możemy zrobić. — Ewelina oderwała się od ściany. — Szybko, ale po cichu. Widzimy się za pół godziny przy stajni. Weźcie ze sobą tylko najpotrzebniejsze rzeczy i pieniądze.
Wszystkie kiwnęły na zgodę głowami, po czym ruszyły do swoich pokoi.
Ewelina nie miała większego problemu z pakowaniem. Do kostki po ojcu wsadziła Eustachego wraz z pamiętnikiem, pled po babci, a także chudy woreczek z monetami oraz kilka ciepłych ciuchów. Szybko przebrała się w bojówki, glany i grubą bluzę, a na wierzch narzuciła kangurkę. Tak wyszykowana pobiegła pod stajnię.
Najpierw dołączyła Sandra, a później zdyszana Ania. Dziewczyny rozglądały się niepewnie i dopiero gdy upewniły się, że są poza wścibskimi spojrzeniami, przedostały się do środka. Rżenie wybudzonych zwierzaków, mogło kogoś zbudzić, dlatego też Sandra bardzo szybko zaczęła używać swoich mocy.
— Dokąd właściwie idziemy? — Ania poprawiła na ramieniu sportową torbę.
— Idziemy do Nightmar’a. Z jego boksu można wydostać się bezpośrednio na pastwiska. Chłopak jest wypuszczany tylko na noc, bo inaczej się nie da. Nie lubi się z innymi końmi.
— Chcesz, żebyśmy przechodziły przez pastwisko tego bydlaka? Nie ma mowy. — Ania kategorycznie odmówiła. — Już chyba wolę zostać zabita przez rektorkę.
— No dajże spokój, on jest w porządku. Kumpluję się z nim od dłuższego czasu. Jak nie będziesz wykonywała gwałtownych ruchów, to ci nic nie zrobi. Obiecuję.
— A ty nic nie powiesz?
— Ja tam umiem stać się niewidoczna dla zwierząt. — Sandra wzruszyła ramionami.
— No fajnie. Ja za to zostanę stratowana.
Ewelina westchnęła teatralnie, po czym poprowadziła przyjaciółki tajnymi przejściami, jakie poznała podczas wielogodzinnych posiedzeń w boksie swojego „kumpla”.
I tak po zaledwie czterdziestu minutach dziewczyny trafiły na obrzeże pastwiska, skąd już tylko rzut kamieniem, dzielił ich od zasłonięcia przez las.
— Co ty tam tachasz ze sobą? — Ania dopiero teraz zauważyła skórzane pasy w dłoniach Eweliny.
— To jest ogłowie.
— A po co ci to? — Kruk nie odpuszczała. Targało nią dziwne uczucie od którego nie mogła się uwolnić. Coś jej mówiła, że przyjaciółka ma dla nich niespodziankę.
— Przecież nie możemy użyć kamienia do transportu. Musimy przedostać się do Fanny w inny sposób.
— Chyba nie masz na myśli… — Ania urwała w pół słowa, kiedy Solan włożyła dwa palce do ust i gwizdnęła. Po chwili z oddali rozległ się tentem potężnych końskich kopyt. Nightmare cwałował w ich stronę niczym gradowa burza.
Zadowolona Ewelina wyszła zwierzęciu naprzeciw i już po chwili ściskała czarny łeb perszerona.
Koń był zadowolony. Rżał cichutko i co chwila skubał swą przyjaciółkę.
— Sandra proszę zapytaj się go czy nam pomoże?

***

Dziewczyny pokonywały drogę do chatki babci Fanny na grzbiecie potężnego wierzchowca. Przy samej szyi siedziała Ewelina, zaraz za nią z zaciśniętymi oczami Ania, na końcu zaś Sandra. Przyjaciółki dzięki kilku zaklęciom przestały zsuwać się z grzbietu i mogły swobodnie napawać się podróżą. Choć szczerze mówiąc to jedynie Solan czerpała z tego przyjemność.
Księżyc zmieniał swe położenie na niebie i kiedy w końcu miał już prawie ustępować słońcu, Ewelina dostrzegła w końcu cel podróży. Chatka staruszki majaczyła w szarówce nadchodzącego poranka.
— Jesteśmy. — Solan zeskoczyła z grzbietu jako pierwsza i pomogła zsunąć się Ani, Sandra dała jakoś radę sama. — Idę zapukam do niej. Ostatnio nieco się pokłóciłyśmy i chcę ją najpierw przeprosić.
Przyjaciółki ściskając w dłoniach wodze Nightmare’a dały chwilę, aby Ewelina wszystko załatwiła.
Solan weszła na ganek i energicznie zapukała w drzwi, które z cichym skrzypnięciem ustąpiły pod naporem. Powoli, zaniepokojona (Fanny bardzo dbała o swoje bezpieczeństwo), weszła do środka.
Zwykle przytulne i pachnące ziołami wnętrze, przepełnione było czymś ciemnym i lepkim. Ewelina miała trudności z oddychaniem. Miała wrażenie, że z każdym najmniejszym oddechem, wraz z powietrzem do jej płuc przedostaje się dziwna, czarna maź.
Czując, że coś jest bardzo nie tak, szybko przeszukała chatę, a nie znajdując śladu staruszki, wybiegła na zewnątrz.
Przyjaciółki widząc, że coś jest nie tak pobiegły za nią.
Była tam. Leżała na granicy z lasem, w czerwonej kałuży krwi cicho sączącej się z rozszarpanego brzucha. W dawniej białej koszuli, teraz ubłoconej, z rozrzuconymi w nieładzie włosami, wyglądała niczym zjawa.
Ewelina rzuciła się na kolana i od razu sprawdziła czy puls jest wyczuwalny. Nie był, a ta wiedza uderzyła w nią niczym obuch.
Nie wiedząc co robić w takiej sytuacji, zaczęła w pamięci przeszukiwać wszystkie znane sobie zaklęcia i porady. Wiedziała, że wszelkie starania pójdą na marne, bo nie istniały zaklęcia, przezwyciężające śmierć, mimo to jej umysł się nie poddawał.
— To nic nie da. — Ania powstrzymując się od mdlenia, próbowała odciągnąć przyjaciółkę, ona już nie żyje.
— Nie! — Wrzask Eweliny rozległ się echem.
— Nie, nie, nie… — Powtarzało niczym zaklęte.
Sandra w tym czasie, nie mogąc wytrzymać widoku krwi, ruszyła na przód domu. Cicho płacząc, usiadła na werandzie i niemal natychmiast zsunęła się na ziemię. Jak się okazało, jedna nie była do końca przymocowana. Chcąc naprawić szkodę, Turos chwyciła za deskę i odwróciła się w stronę dziury. W środku leżała niewielka skórzana torba. Nie wiedząc czemu, chwyciła ją i zaczęła przeglądać.

***

Studentki zostały w obejściu staruszki przez kolejny dzień. Ewelina uparła się i wraz z Anią pochowała staruszkę, zaś Sandra wertowała wszystko co znalazła w torbie. Kiedy brudne od krwi, błota i ziemi dziewczyny wróciły do chatki, Turos poczęstowała je znalezionym winem, a także chlebem i gomółkom sera.
Ewelina odmówiła jedzenia, wciąż nie mogąc wygrać z żołądkiem, jednak wino wychyliła jednym haustem i szybko poprosiła o dolewkę.
— To do ciebie. — Sandra wyciągnęła w stronę przyjaciółki pożółkły pergamin.
Solan chwyciła papier i drżącymi dłońmi rozwinęła go na stole. Długo go czytała roniąc przy tym łzy jak grochy. Kiedy w końcu doszła do końca, ostatnie promienie słońca schowały się za horyzontem.
— Musimy ruszać. — Zadecydowała zrywając się nagle z miejsca.
— Ale dokąd? — Ania właśnie skończyła obmywać się w wiadrze wody.
— W góry. Według Fanny mieszka tam ktoś kto nam pomorze.
— W góry? — Tym razem to Sandra była sceptycznie nastawiona.
Solan już chciała zebrać się za tłumaczenie, kiedy w oddali do ich uszu dobiegł dźwięk, jaki już miały okazję słyszeć. Wycie wilków.
— Już tu są!
— Kto? — Sandra była na granicy paniki
— Kuco-wilki, najemnicy Gabrieli. — Odpowiedzi udzieliła Ania. — To ludzie noszący w sobie klątwę przemiany. — Wytłumaczyła. — W jakiś sposób rektorka je kontroluje.
 Ewelina wrzuciła papiery do plecaka, a także dorzuciła jedzenie, jakie znalazła w spiżarce.
 — Musimy uciekać i to natychmiast! — Zawyrokowała.

***

Przyjaciółki pędziły na złamanie karku, jakby całe hordy demonów deptały im po piętach. W rzeczywistości wcale nie było o wiele lepiej. Pięć najemników dyrektorki umiejących przemieniać się w wilki wielkości sporych kucy, wyło nie tak całkiem znowu daleko od miejsca w którym się znajdowały.
— No to już po nas! — Ania krzyknęła w ucho Eweliny, próbując przekrzyczeć wycie wiatru. Perszeron Nightmare cwałował tocząc z pyska pianę. Solan mocno trzymając wodze, modliła się w duchu, aby przyjaciółka nie miała racji.
Mijały minuty, koń gnał po piaszczystej drodze, a na niebie coraz częściej pojawiały się świetliste błyskawice zwiastujące niechybne nadejście burzy.
— Tam! — Ewelina wskazała palcem jakiś punkt na horyzoncie. — Jeśli uda się nam dotrzeć do mostu na rzece, powinniśmy ich zgubić.
— Niby jak? — Ania nie wydawała się zbytnio przekonana.
— Fanny napisała, że oni nie mogą przekroczyć rzeki! To pewien rodzaj magii wiążącej ich z rektorką!
— Oby Fanny miała rację!
Kolejna błyskawica rozświetliła niebo, a zaraz po niej zaczął padać siarczysty deszcz.
— Sandra sprawdź jak się trzyma Nightmare! Da radę?! — Ewelina z trudem przecierała twarz z deszczu.
Blondynka wypowiedziała formułkę i dotknęła boku konia. Niewielka iskierka zeskoczyła z jej palców i wniknęła w głąb rumaka.
— Obiecał, że się postara, ale nie wie na ile wystarczy mu sił!
Ewelina poklepała konia pieszczotliwie po szyi, chcąc w ten sposób wyrazić swoją wdzięczność, a także dodać mu nieco otuchy.
— Już prawie. Na pewno nam się uda. Jeśli dotrzemy do rzeki zgubimy ich. Tak mówiła Fanny. Oni nie mogą przekroczyć tego miejsca.
Czarny jak smoła perszeron, rozbryzgiwał potężnymi kopytami kałuże wody, które tworzyły się na drodze w ułamku sekund. Deszcz lał się prawdziwymi strumieniami, zmieniając wszystko w jedną rozmazaną plamę.
Ewelina miała trudności z ocenieniem odległości, ale wierzyła całym sercem i duszą, że uda im się dotrzeć na czas. Przecież to niemożliwe, aby już na samym początku wyprawy, zostały pokonane przez zło. Nie tak było w książkach, którymi karmiła się od maleńkości.
Jeden z kuco-wilków, ten ze szramą przez prawe oko, wybiegł z pomiędzy drzew prosto na drogę. Przez chwilę węszył w powietrzu szukając śladu, lecz gdy kolejna z błyskawic rozświetliła niebo, dostrzegł uciekające przyjaciółki i ruszył za nimi w pogoń warcząc zajadle. Kolejne bestie wynurzały się z przydroży, by wesprzeć swego kompana w pogoni za zdobyczą.
Sandra odwróciła się na chwilkę słysząc zwierzęce powarkiwanie i omal nie spadła na widok pięciu rozpędzonych potworów. Wilki były niecałe sto metrów od nich.
— Nie zdążymy! — Turos wrzeszczała do ucha Kruk. — Są za nami!
— Już prawie jesteśmy! — Ewelina popędziła Nightmare’a przyrzekając, że będzie to ostatni wysiłek.
Koń, choć zdawało się to niemożliwe, przyśpieszył wyciągając kopyta najdalej jak tylko mógł. Wyglądał niczym duch, gnający przez burzę, z szaleństwem wymalowanym w zwierzęcych oczach.
Nieznane siły musiały czuwać nad przyjaciółkami, bowiem udało się im dotrzeć na most dosłownie w ostatniej sekundzie. Kopyta zastukały o deski, a wszystkie trzy jak na komendę wypuściły z płuc wstrzymywane od jakiegoś czasu powietrze. Wilki zaryły pazurami w ziemię, zatrzymując się gwałtownie.
Nightmare musiał poczuć, że zagrożenie minęło, bo w połowie drogi na drugi brzeg najpierw zwolnił, a potem ciężko pochrapując całkowicie się zatrzymał.
— Niedobrze. Musimy z niego zejść. — Ewelina zeskoczyła na deski jako pierwsza i musiała przytrzymać się wodzy, by nie wyrżnąć potylicą w podłoże. — Uważajcie! Strasznie ślisko!
Przyjaciółki ześlizgnęły się z grzbietu rumaka i zaczęły przypatrywać się kuco-wilkom, kłapiącymi paszczami w akcie bezsilności.
— Fanny miała rację! One naprawdę nie mogą przekroczyć rzeki! — Ewelina zakryła usta dłonią i zaczęła szlochać z radości.
— Jesteśmy uratowane! — Ania rzuciła się na obie przyjaciółki i mocno zaczęła je do siebie tulić.
Stojąc tak i dając upust emocjom, pannice zupełnie nie zwróciły uwagi na to co działo się na brzegu. Wilki owszem nie miały wstępu na most, ale najemnicy już tak.
Pięciu mężczyzn uzbrojonych w miecze i kpiące uśmiechy, powoli i bez pośpiechu zmniejszało dystans.
— O kurwa! — Sandra jako pierwsza zauważała co się święci.
Wszystkie przeniosły wzrok na zbliżających się siepaczy i zamarły z przerażenia.
Ewelino pamiętaj, że nikt nie ma prawa decydować o twoim życiu. Jesteś panią swojego losu, a każda decyzja nawet najgorsza jest lepsza od bezczynności. Musisz pamiętać i nauczyć się walczyć ze wszystkimi przeciwnościami. Tylko tak poznasz swoją prawdziwą wartość.
Nie wiadomo czemu Solan przypomniała sobie  słowa Fanny właśnie w tym momencie. Po prostu wybrzmiały w jej umyśle pomagając otrząsnąć się z paraliżującego strachu.
Szybko rozejrzała się dookoła, podbiegła do barierki i spojrzała w zburzoną toń. Główkując w pośpiechu wróciła do przyjaciółek i potrząsnęła nimi, aby i te się ocknęły.
— Ania musisz wyczarować bumbuma! — Zawołała ciągnąc przyjaciółkę za rękaw.
— Oszalałaś?! Przecież wysadzę nas w powietrze! Zapomniałaś, że… — Ruda urwała w środku zdania nagle coś sobie uświadamiając. — Zginiemy! — Ania patrzyła to na jedną, to na drugą ze zgrozą wymalowaną w błękitnych oczach.
— Wolisz mieć cień szansy, że przeżyjemy czy pewność, że cię posiekają?! Musisz mi zaufać. Proszę! — Pewność w głosie Eweliny wibrowała siłą, której tak bardzo potrzebowała.
Kruk przytaknęła skinieniem głowy. Słowa nie bardzo chciały opuścić posiniałe usta.
— Sandra my musimy stworzyć wokół nas barierę ochronną! — Przekrzykiwanie burzy było coraz trudniejsze, ale na szczęście blondynka wszystko usłyszała i już po chwili była gotowa do działania.
— Na mój znak! — Zakomenderowała Solan.
Dziewczyny zaczęły pleść zaklęcia zupełnie przestając zwracać uwagę na siepaczy.
Herszt bandy widząc co się święci ruszył biegiem, szykując zarazem ostrze do pierwszego cięcia. Mierzył w Anię, która już miała na ustach zaklęcie skrzące się delikatną czerwienią.
Czas jakby zwolnił i wiele rzeczy wydarzyło się niemal w tym samym momencie. Ewelina dała znak, Ania wypuściła czar, a mężczyzna zamachnął się mieczem i wbił go prosto w pierś Sandry, która własnym ciałem zasłoniła plecy przyjaciółki.
Blondynka wrzasnęła, rozległ się grzmot, a sekundę później zaklęcie Ani wybuchło z całą siłą, odrzucając mężczyznę w tył. Zdezorientowana Ewelina próbowała ze wszystkich sił utrzymać tarczę ochronną, ale bez wsparcia ze strony blondynki, wszystkie starania spełzły na niczym. Dziewczyna poczuła znajomą słabość, a chwilę później zaklęcie zamigotało srebrzystym blaskiem, po czym rozpadło się na tysiące drobniutkich iskierek.
— Sandra błagam zostań z nami! — Słowa Ani wyrwały Solan z odrętwienia.
Nie mogąc ustać na nogach, Ewelina podpełzła do przyjaciółek.
Sandra leżała w coraz większej kałuży krwi, zaś Kruk ze wszystkich sił starała się zatamować krwawienie. Rana na piersi była paskudna.
— Nie. — Wyszeptała dołączając do przyjaciółki. — Nie ty! Nie teraz! Błagam! — Deszcz padał coraz mocniej mieszając łzy i krew. Sandra umierała na rękach przyjaciółek, a one nie mogły z tym nic zrobić.
— To nie tak miało być! Sandwich!!! — Ostatnie słowa wydarły się z gardła Eweliny w iście zwierzęcym ryku, kiedy ciało blondynki zwiotczało, a z ust wydobyło się ciche tchnienie.
Sandra Turos zwana Sandwichem lub po prostu Kanapkiem, odeszła do krainy umarłych. Zginęła za sprawy których do końca nie rozumiała, stawiając swe życie ponad życie Ani. Była bohaterką, prawdziwą przyjaciółką, a także porządną czarodziejką, teraz zaś stała się zimnym trupem.
Ewelina nie mogła w to uwierzyć. Wciąż nie dochodził do niej fakt, że oto zostały już tylko we dwie. Świat wirował przed oczami, a łzy mieszały się z deszczem.
— Uważaj! — Ania starała się przekrzyczeć coraz bardziej szalejącą wichurę, jednak słowa nie docierały do zrozpaczonej dziewczyny.
Ktoś pociągnął Solan za rękę, ktoś coś wrzasnął, a chwilę później poczuła mocne uderzenie w potylicę. Most dosłownie w ułamku sekundy zniknął spod jej nóg, zaś zimna toń niebezpiecznie zaczęła się przybliżać.
Uderzenie było nagłe i niezwykle nieprzyjemne.
Chłód godny lodowej królowej zalewał całe ciało, kąsając niczym wściekłe psy, a woda wdzierała się przez nos i usta uniemożliwiając oddychanie.  Ostatnią rzeczą jaką zapamiętała Solan, było przeraźliwe rżenie Nightmare’a i wywrzaskiwane przez Anię zaklęcia. Chwilę później ogarnęła ją przyjemna pustka. Straciła przytomność.

Koniec Tomu I
C.D.N

 

Wesołych i smacznych Świąt Bożego Narodzenia! To przede wszystkim, a poza tym to jak widzicie, właśnie dobrnęliście do końca pierwszego tomu. Rozdział nieco dłuższy od pozostałych, ale tak to już jest, gdy chce się upchnąć wszystko co istotne. 
Zanim się pożegnamy (przynajmniej na jakiś czas) chciałam podziękować wszystkim, którzy mnie odwiedzali i komentowali przez cały ten okres. Jesteście kochani :* Wspieraliście mnie, krytykowaliście, dawaliście rady i pouczenia. Z jednymi złapała super kontakt, innych nie pamiętam, ale to dzięki wam wszystkim dobrnęłam do końca. Wasza obecność wyciągała mnie z mroków i namawiała do dalszego tworzenia. Dziękuję! Teraz mogę zacząć poprawiać, a następnie szukać wydawnictwa. 
Na sam koniec chciałam podziękować mojej Muzie Natchniuzie :) Aniu bez ciebie nie zaszłabym tak daleko :* Dziękuję za wszystkie burze mózgów, a także godziny spędzone na zadowalaniu mego wzroku pięknymi obrazkami czy filmikami. Nie ma tobie równych <3
No to tyle na razie :) Dziękuję raz jeszcze, życzę wam abyśmy spotkali się jeszcze, czy to na półkach w Empiku :P (takie małe marzenie) czy też przy kolejnym tomie w sieci. Nie ważne :] 
Niech magia będzie z Wami!

Zaczarowani

Filmiki