Blondynka ubrana była w fioletową marynarkę zapinaną na okrągłe guziki,
czarną, niezwykle krótką spódniczkę, białe podkolanówki, czarne baletki i
czarną narzutę na ramiona, spod której wystawała biała koszula przewiązana
fioletową szarfą. Jak zauważyła Ewelina, wykończenia mundurka miały białe
krawędzie. Przysadzisty chłopak ubrany był natomiast w czarne spodnie, białe
skarpetki i przypominające nieco trampki czarne obuwie. Góra wyglądała dość
dziwacznie i osobiście rudowłosej przypominała nieco stary frak ojca. Zielona
marynarka zapinała się na guziki tak gdzieś do pępka, zaś później rozchodziła
się na boki, sięgając do połowy łydki chłopaka. Na ramiona również miał
zarzuconą czarną narzutę, spod której tak samo jak u blondyny wystawała biała
koszula przewiązana zieloną wstążką czy czymś w tym rodzaju. Czarnulka, nazwana
przez przystojniaka Moniką, miała na sobie czarną spódnicę sięgającą prawie
kostek. Ewelina przyjrzała się nieco dokładniej i dopiero wtedy zobaczyła, że
spódnica składa się ze skosów. Kiedy czarnowłosa niespokojnie przestępowała z
nogi na nogę, z boku widać było białe rajstopy. Widocznie materiał musiał być
rozcięty co najmniej do połowy uda. Marynarka wyglądała identycznie jak u
pulchnego chłopaka, z tym, że była koloru szarego.
Ewelina uśmiechnęła
się do siebie, pozostawiając sobie ostatnią postać na „deser”. Blondyn od razu
przypadł jej do gustu, ba, nawet można powiedzieć, że patrząc na niego tętno
włączyło drugi bieg. Serce też przyśpieszyło, a na policzki wkradł się
rumieniec. Chłopak był prawdziwym przystojniakiem, choć ubranie, które nosił,
wydało się Ewelinie najdziwniejsze ze wszystkich. Bożyszcze – bo tak zaczęła
mówić na niego w myślach – miało na sobie coś jakby długą, czarną spódnicę z
pomarańczowym środkiem. W pasie przewiązany był białą szarfą do której
przytroczył pomarańczowe trzy sakiewki na czarnym sznurku. Pomarańczowa koszula
kończyła się białymi mankietami, zaś na ramionach spoczywała nieco inna niż
pozostałe narzuta z emblematem szkoły.
– Ale ci się trafiło!– wszeptała Ania niemal prosto do ucha Eweliny.
– Ta to ma szczęście. A na kogo ja trafiłam? Przecież widać, że ten
plastik ma zupełnie odmienne poczucie humoru niż moje. – Sandra zmarszczyła
brwi, robiąc zarazem kaczy dzióbek.
– Na pewno to tylko pierwsze wrażenie. – Ewelina poklepała przyjaciółkę
po ramionach, dodając w duchu, że kolejne z pewnością nie zapowiadają się na
lepsze.
– To jest Ignacy, Monika, Kinga, a ja nazywam się Robert. Jesteśmy
opiekunami wież i to na nas spoczywa tak obowiązek jak i przyjemność wprowadzenia
was w świat naszego kolegium.
– Taa, wielka mi przyjemność. – Kinga westchnęła, teatralnie wywracając
oczami.
– Za chwilę rozejdziemy się do wież i tam każdy z opiekunów wyjaśni wam
resztę. W razie problemów, niejasności, bądź pytań możecie śmiało do nas
przychodzić. – Robert nie zwracał uwagi na koleżankę, jakby wcale jej tam nie
było.
Kiedy blondyn
przedstawił siebie oraz pozostałych, wszyscy podzielili się na grupki według
przydziałów. Przyjaciółki uścisnęły się na pożegnanie, a następnie ruszyły
każda w swoją stronę.
Następne kroki
wywoływały u Eweliny dziwne zdenerwowanie. Myśli kotłowały się pod czaszką,
walcząc o uwagę. Martwiła się, bała, smuciła i cieszyła zarazem. Kocioł emocji
był nie do wytrzymania.
– O czym tak myślisz? – Zuźka pojawiła się koło Eweliny zupełnie
znikąd. – Przystojny ten opiekun, co nie? Hmm… ciekawe ile ma lat i co w
głowie? – Blondynka wyglądała na wyjątkowo podekscytowaną.
– Słucham? – zapytała wyrwana z rozmyślań Ewelina.
– Mówiłam, że naszym opiekunem jest niezłe ciacho, nie sądzisz?
Czerwonowłosa nie
zdążyła jednak odpowiedzieć, ponieważ właśnie przeszli przez dziedziniec usłany
gdzieniegdzie kawałkami zielonych trawników, klombów i drzew, przy których
stały szerokie kamienne ławy. Robert zatrzymał się przed ciężkimi wrotami, po
czym zaczął coś tłumaczyć. Ewelina musiała naprawdę się skupić, aby zrozumieć o
czym mówi.
– To są drzwi najbliżej naszej wieży. Są otwarte tylko i wyłącznie w
czasie dnia. Kiedy rozpoczyna się cisza nocna, zostają magicznie zamknięte i nie
polecam byście próbowali je forsować. Gra nie jest warta świeczki. Lepiej i
bezpieczniej wychodzić przez drzwi główne lub okna na pierwszym piętrze.
Wszyscy zaśmiali
się radośnie. Trzeba było przyznać, że Robert do sztywnych nie należał.
– Teraz wejdziemy do korytarza okalającego większą część zamku.
Drzwi zostały
otworzone i cała dziesięcioosobowa grupka mogła schować się przed nieco chłodnawym
wiatrem. Ewelina wraz z Zuźką wchodziły jako ostatnie, bez końca przyglądając
się zabytkowym ścianom i różnego rodzaju wykończeniom .
– Bardziej mi to wygląda na budownictwo renesansowe niż średniowieczne.
– zauważyła blondynka.
– Bo ja wiem? Kamień i czerwona cegła?
– Na prawo prowadzą drzwi do naszej wieży. Nie zatrzymujcie się,
później będziecie mogli rozglądać się na prawo i lewo. – Robert przyspieszył i
już niebawem wpuszczał ich przez wielkie pomarańczowe wrota.
Kiedy cała grupka
przepchnęła się przez przejście, znaleźli się w wielkim, przestronnym,
pomieszczeniu, w którym roiło się od uczniów. Każdy miał na sobie jeden z
czterech mundurków zaprezentowanych przez czterech opiekunów.
Dziewczyny nosiły
spódnice różnej długości i każda wyglądała dość swobodnie. Mundurki, zdaje się,
wcale nie przeszkadzały uczniom.
– Witajcie w Dużym Pokoju Wieży Pomarańczowej. – Robert stanął na
środku i pozwolił, aby wszyscy mogli się rozejrzeć.
Był tu wielki
kominek ze stosem różnokolorowych poduszek i puf, kilka okrągłych stolików z
wygodnymi fotelami, kręte schody dokładnie po środku, a także bilard i
piłkarzyki oraz niezliczona ilość drzwi. Jak zauważyła Ewelina, dziesięć wrót
znajdowało się w równych odległościach i miało na sobie złote numery od 1 do 10.
– Każde drzwi mają wypisane po cztery imiona. Jeśli znajdziecie na
któryś drzwiach swoje, wiedzcie, że właśnie tam spędzicie najbliższy rok.
Jakiś chłopak o
ciemnej czuprynie i okrągłych czarnych okularach, podniósł rękę.
– Tak słucham?
– Dlaczego jest tylko dziesięć drzwi?
– Każde prowadzi do oddzielnego salonu oraz czterech pokoi, łazienki i
ubikacji. – Robert chętnie odpowiedział na pytanie.
– Czyli mamy swoje pokoje, które połączone są z trzema innymi salonem i
wspólną łazienką i ubikacją? – Tym razem dziewczyna o mysich włosach i
szczurzej twarzyczce, zaczęła pytać.
– Właśnie tak.
– A schody prowadzą do…? – Zuza poprawiła włosy, trzepocząc rzęsami.
– Prowadzą do pokoi starszych roczników. Pokoje na tym poziomie należą
całkowicie do was. Koledzy i koleżanki z wyższych lat mają przydzielone piętra odpowiednie
do swojego roku nauki. Oczywiście większość z nich i tak czas spędza w dużych
pokojach znajdujących się na każdym z pięter.
Pytania się
skończyły i studenci w końcu zaczęli rozglądać się za swoimi komnatami.
– Dzisiejszy dzień macie wolny. Możecie robić co chcecie, a jutro zaczną
się zajęcia zorganizowane. Zwiedzanie w grupach i zapisy na podstawowe zajęcia.
To co, macie jakieś pytania?
Nikt więcej nie
podniósł ręki. Wszyscy pragnęli jak najszybciej dostać się do swoich kwater.
– Skoro nikt nie ma pytań, możecie się rozejść. Jakbyście mieli jakieś
sprawy, zapraszam do siebie na trzecie piętro. Pokój naprzeciwko schodów. – mówiąc
to skłonił się i ruszył w stronę stopni.
Przyszli studenci
rozpierzchli się ,rozmawiając ze sobą i tylko Ewelina stała i wciąż przyglądała
się wszystkiemu wkoło. W pewnej chwili rzuciła okiem na jeden z foteli
znajdujący się przy obecnie wygaszonym kominku. Siedział w nim chłopak o
czarnych włosach i przenikliwym spojrzeniu jasnoniebieskich oczu. Miał jakby
trochę kocie rysy twarzy, choć w półcieniu w jakim się znajdował, mogło to jej
się jedynie przewidzieć. Ubrany był w wytarte i podarte niebieskie dżinsy oraz
czarną koszulę zapinaną na guziki. Trwał
w bezruchu i perfidnie się na nią gapił. Ewelina poczuła jak na jej policzki
wkrada się rumieniec, więc szybko opuściła wzrok. Nie mogła więc zobaczyć tego
szyderczego uśmieszku, który wykwitł na obliczu chłopaka.
– Długo tak będziesz stała? – Zuzanna chwyciła Ewelinę za rękę i
pociągnęła ją w stronę drzwi na wprost wejścia. – Jesteśmy w jednym pokoju. –
Wyjaśniła pośpiesznie wpychając rudą do środka. – Niestety, trafiły nam się też
dwie siostrzyczki. – Blondyna wywróciła oczami zniesmaczona. Dziewczyny nie
zrobiły na niej zbyt dobrego wrażenia.
Ewelina
przekroczyła próg pokoju i aż pisnęła z zachwytu. Wnętrze było cudowne.
Solanowie nie należeli do ludzi biednych, ale nigdy nie wydawali pieniędzy na
przesadne urządzanie mieszkania. Meble były dobrej jakości, ale proste i bez
zdobień, zaś meble znajdujące się we wspólnym pokoju były po prostu przepiękne.
Duży jasny stół stojący po środku miał rzeźbione nogi w lwie łapy, krzesła zaś,
oprócz pięknych, ciemnopomarańczowych obić, miały rzeźbione poręcze i oparcie.
Ewelinie przypominały krzesła jakie widziała podczas wycieczki w Zamku
Królewskim w Warszawie. W pokoju była też wielka szafa robiona z tego samego
rodzaju drzewa co stół, przyozdobiona motywami liści i drzew. Stała przy
drzwiach, więc Ewelina od razu uznała, że służy do zostawiania wierzchniego
okrycia oraz butów. Tuż za szafą
znajdowały się dwie pary drzwi. Dziewczyna od razu postanowiła przekonać się
dokąd prowadzą.
Obie złote klamki
były rzeźbione na podobieństwo bluszczu oplatającego konar drzewa.
Czerwonowłosa nacisnęła pierwszą i po chwili znalazła się w przestronnej
łazience wyłożonej piaskowymi kafelkami. Dziewczynie od razu przypomniały się
greckie łaźnie oglądane na lekcjach historii w liceum. Oprócz lustra
zajmującego całą jedną ścianę, czterech złotych umywalek z kranami oraz
wielkiej szafki wypełnionej po brzegi puchatymi ręcznikami, była tu też
jednoosobowa, również złota wanna, a obok w kącie wąska kabina prysznicowa.
Ewelina
uśmiechnęła się do siebie, po czym zajrzała do drugiego pomieszczenia, które
okazało się być ubikacją.
– Ale super! – zawołała, widząc normalną toaletę, a nie średniowieczny
wychodek.
– Dobrze, że higiena poszła naprzód. – Zuza zachichotała. – Nie mogłam
sobie wyobrazić mycia tylko raz na tydzień.
Ewelina odetchnęła
z ulgą. Ona też bez kąpieli w wannie raz w tygodniu i prysznica rano i
wieczorem nie wyobrażała sobie życia. Pozostawiła jednak te kwestie w spokoju i
dalej zaczęła oglądać pokój wspólny.
Na jednej ścianie
znajdowało się wielkie okno, przez które roztaczał się widok na fosę i łąki
poniżej wzniesienia, na którym stał zamek. W oddali majaczył las i nic poza
tym.
Pozostałe dwie
ściany, na których były również drzwi prowadzące do prywatnych pokoi, obwieszone
zostały pięknymi gobelinami przedstawiającymi najróżniejsze baśniowe stworzenia
takie jak pegazy, elfy, smoki, krasnoludy, rusałki, driady, wampiry czy choćby
anioły.
Ewelina uśmiechnęła
się dotykając gładkich dzieł sztuki, po czym przysiadła na jednym z czterech
foteli stojących pod oknem. Był miękki i strasznie wygodny. Okrągły, szklany
stolik stojący obok z pewnością służył do odkładania czytanych książek i kubka
herbaty.
– Twój pokój jest tutaj. – Zuzanna wskazała drzwi przy oknie po prawej.
– Bliźniaczki mieszkają naprzeciwko, a ja obok. Idę się trochę rozpakować.
Zobaczymy się później. – Blondynka pomachała koleżance i zniknęła w swoim
pokoju.
Ewelina jeszcze
przez chwilę siedziała przyglądając się chmurom przemieszczającym po niebie.
Szybkim ruchem zrzuciła buty i skarpetki, po czym zanurzyła stopy w miękkim, puchatym, pomarańczowym
dywanie.
Nareszcie czuła
się jak w domu, a szczęście po prostu z niej kipiało. Problem z matką przestał
mieć większe znaczenie, zaś smutki, wątpliwości oraz lęki, po prostu gdzieś
zniknęły. Dziewczyna czuła moc przepływającą przez te mury. Moc, która koiła
zmysły i dawała nadzieję na lepsze jutro.
***
Drodzy czytelnicy :) dziś oprócz chaptera VI dołączam kilka zaledwie słów od siebie. Mianowicie jak widać, świat Collegium Magicae pięknie się rozwija dzięki pomocy kilku osób, a także wsparciu jeszcze kilku innych ;p Liściu, Sandro, Aniu, KatD dla was po prostu BIG KISS <3 :*
Nie będę już zaśmiecać swojego chaptera i zapraszam po więcej informacji na http://swiat-magii-cm.blogspot.com/, gdzie został ogłoszony pierwszy w historii Collegium Magicae konkurs z nagrodami!