wtorek, 22 grudnia 2015

Chapter 49

Burza śnieżna uspokoiła się dopiero nad ranem, pozostawiając krajobraz przyozdobiony dość grubą warstwą białej pierzyny.
Niczego nieświadomi studenci budzili się w swych łóżkach, mając we wspomnieniach wspaniałą szkolną zabawę. Był jednak ktoś, kto nie miał tyle szczęścia.
Ewelina Solan otworzyła zaspane powieki i rozejrzała się po pomieszczeniu, w którym obecnie się znajdowała. Oprócz łóżka, w którym leżała był jeszcze mały zydelek, niewielka drewniana skrzynia i ściany pomalowane wyblakłą błękitną farbą. Spokojnie można by rzec spartański wystrój.
— Obudziłaś się w końcu? — W otwartych drzwiach siedział nie kto inny jak Bombardier. Jawnie niezadowolony z obecności dziewczyny, stroszył swoje wąsiska marszcząc przy tym zabawnie nosek.
— Jak…
— Normalnie. Trzeba było tyle nie pić. — Fuknął wywijając młynki ogonem. — Dzisiejsza młodzież w niczym nie ma umiaru. Dlatego mój interes zawsze będzie kwitł.
Uczennica zmarszczyła czoło. Coś kołatało się po bolącej czaszce. Jakieś przeczucie, wspomnienie, czy coś czego za żadne skarby nie mogła pochwycić. Zrezygnowana westchnęła i wysunęła stopę spod puchowej kołdry.
— Ubranie nie było w najlepszym stanie więc je uprałem. Leży w salonie. — Podniósł się i obrócił w stronę wyjścia. — Na stole masz śniadanie i zioła. Wychodzę, a kiedy wrócę ma cię tu nie być. — Rzucił na odchodnym. — I nie waż mi się niczego dotykać lub kosztować! Wszystko obłożone jest przez Agnieszkę wyjątkowo wrednymi klątwami!
Dziewczyna usłyszała trzaśnięcie drzwiami i tyle.
Zastanawiając się jak kot mógł zrobić pranie, powoli ruszyła do wspomnianego salonu, gdzie czekała jajecznica i kubek z parującym, nieco brejowatym naparem. Nie zastanawiając się czym może być śmierdzące świństwo, wypiła napój duszkiem. Czując na skórze nieprzyjemny chłód, szybko się ubrała i dopiero wtedy przysiadła do śniadania.
Pomieszczenie zwane przez kota salonem, było niewielkie ale schludnie urządzone. Ewelina dopiero po dłuższej chwili zorientowała się, że choć była pod ziemią, pokój miał okrągłe okna, za którymi rozpościerał się dodatkowo widok na letnie górskie hale. Postanawiając się niczemu nie dziwić, zdecydowała się zwiedzić resztę ziemianki.
Okrągły stół z czteroma rzeźbionymi w motywy roślinne krzesłami, stał w centralnej części pomieszczenia. Oprócz tego był tu jeszcze szeroki regał po brzegi wypchany starymi księgami i zwojami, duże lustro w pozłacanej ramie, dwie pary drzwi i kręte schody prowadzące na górę.
Ostrożnie, aby nie zostawić śladów swojego wścibstwa, dziewczyna zajrzała do kolejnych pomieszczeń. Zgodnie z tym, czego się spodziewała na prawo znalazła pracownie alchemiczną, gdzie powstawały sławetne napoje, na lewo zaś niewielką łazienkę.
Nie chcąc nadużywać gościnności, Ewelina pozmywała po sobie, po czym ruszyła po krętych schodach na górę. Kiedy pchnęła drzwi oślepił ją oszałamiający blask. Wszędzie jak sięgnęła okiem, poszycie leśne przykryte było białym puchem. Jedynym widocznym śladem, były odciski kocich łap.

***

Tydzień przerwy między świętami, a nowym rokiem, Ewelina spędziła wraz z Zuzanną, Pauliną i siostrami Kochan. Dziewczyny pragnąc nieco się zrelaksować zaczęły uczęszczać na różnego rodzaju zajęcia organizowane przez szkołę. Główną pomysłodawczynią, była oczywiście Solan, która specjalnie celowała w takie, które w przyszłości mogłyby się jej przydać. I tak w ramach odprężenia, dziewczyny zaczęły uczęszczać na zajęcia z nurkowania, jazdy konnej, survivalu czy eliksirów. Te ostatnie wybrała Amelia, która zafascynowana jak zwykła „zupa” (bo tak mówiła na wszelkiego rodzaju magiczne napoje) może zmienić człowieka w żabę, po prostu nie mogła się powstrzymać.
— Kto by pomyślał, ze kilka roślinek może sprawić, że ktoś będzie wyglądał jak smerf, śmierdział jak cebula lub przemieni się w kuzyna Cosia z Adamsów. — Amelia wprost się rozpływała, kiedy wspólnie opuściły salę po pierwszych zajęciach.
— Czy ty w ogóle słyszałaś co mówiła Krawczyk? — Siostra pacnęła bliźniaczkę w łepetynę.
— Zazwyczaj nie słucham co ten babsztyl nadaje. Jest nudna i strasznie wredna. Zachowuje się, jakby zawsze wstawała lewą nogą. O! O! Już wiem. Ona ma po prostu dwie lewe nogi. — Sama zaczęła śmiać się ze swojego żartu, na co bliźniaczka jeszcze raz ją strzeliła w potylicę.
— Ała! A to niby za co?
— Za to, że zupa była za słona. Wiesz, że wymieniłaś wszystkie efekty, jakie można uzyskać, gdy się pomyli kolejność składników?
— No i?
Ewelina z Zuzanną zaczęły cicho chichotać. Kłótnie bliźniaczek zawsze były wprost proporcjonalnie absurdalne.
— Rozumiem, że twoje notatki są o tym, jak nie ważyć eliksiru na gorączkę czy tego przeciwbólowego?
— Przecież na to są pastylki. Ja tam wolę insze efekty. — Amelia zatarła radośnie rączki.
— Normalnie nie mam do ciebie siły.
Zuzanna wybuchła tak donośnym śmiechem, że cały hol wypełniony śpieszącymi w różne kierunki studentami, zwrócił na dziewczyny swe spojrzenia. Ewelina chciała schować twarz pod dłonią, ale właśnie wtedy mocno z kimś się zderzyła.
— Najmocniej przepraszam! — Zawołała podnosząc wzrok. — Czcześć. — Wydukała przyglądając się rozsypanej burzy loków Ani Kruk – jej przyjaciółki.
— Spoko. — Dziewczyna spojrzała na przyjaciółkę na wpółprzytomnie i Ewelina od razu wiedziała, że coś jest nie tak. Już chciała nawet ją oto zapytać, zaproponować wypad do miasta czy zwykłe spotkanie w zaciszu pokoju, gdy tuż za Anią pojawił się Rozentalen.
— Czy coś się stało?
Ania odwróciła spojrzenie od przyjaciółki, po czym przecząco pokręciła głową.
— Mały wypadek. — Dodała wymijając zszokowaną Ewelinę. — Nic o co profesor powinien się martwić. — Dorzuciła tak cicho, że Solan była pewna iż słowa nie są skierowane do uszu nauczyciela.
— Idziemy? — Zuza chwyciła skołowaną koleżankę pod pachę i zaczęła ją ciągnąć w przeciwnym kierunku niż ten, w który udała się Kruk.
— Idziemy. — Dodała niezbyt ochoczo. — W końcu od pewnych wyborów nie ma odwrotu. — Rzuciła szeptem.
— Coś mówiłaś? — Makowska spojrzała na koleżankę.
— Nic takiego. Po prostu korzystajmy z wolnego.

***

Tydzień lenistwa minął w oka mgnieniu i już niebawem dekoracje z świątecznych zostały zmienione na sylwestrowe. Szkoła i tym razem stanęła na wysokości zadania, organizując bal z atrakcjami, jednak spora część studentów tym razem świętowała w pobliskim miasteczku. Noworoczny jarmark był tak kolorowy i niesamowity, że szkoda byłoby to przegapić.
Ewelina wyciągnięta przez Paulinę i Zuzę, czekała tylko na moment, w którym mogłaby dać nogę do babci Fanny. Sposobność przydarzyła się dzięki Tomkowi, który pojawił się w najbardziej odpowiednim momencie. Udając, że z nim flirtuje, dała się porwać do tańca, a gdy tylko zniknęła z oczu dziewczyn, podziękowała i udając boleści brzucha, skierowała się do karczemnej sławojki.
Zamysł by zorganizować zabawę na rynku był jej jak najbardziej na rękę. Nie widząc w pobliżu nikogo znajomego, szybko schowała się w cieniu budynku, a następnie przemykając bocznymi uliczkami, opuściła mury miasta.
Fanny jak zwykle zajmowała się obejściem. Kiedy Ewelina przybyła na miejsce, właśnie sprzątała w niewielkiej komórce, gdzie składowała drewno. Oczywiście dziewczyna od razu bez szemrania zakasała rękawy i ruszyła pomóc staruszce.
Po wykonanej pracy, obie zadowolone i dumne, usiadły przed chatką. Fanny sięgnęła pod pazuchę, po czym wyciągnęła piękną, srebrną piersiówkę i niemal od razu poczęstowała studentkę. Ewelina nie pytając o zawartość, pociągnęła zdrowy łyk, czego od razu pożałowała. Napój był mocny, pozbawiał tchu i wywoływał łzy w oczach.
— Mocne draństwo. — Wydyszała kiedy tylko znów mogła mówić.
Fanny długo nie mogła powstrzymać śmiechu.
— Nie dla młodych, przykładnych panien takie napoje.
— Jaka tam ze mnie przykładna panna. Co najwyżej po prostu panna.
Ewelina poczuła jak przyjemne rozluźnienie rozpływa się po całym ciele.
— Szczęśliwego nowego roku. — Dodała widząc w oddali pierwsze fajerwerki.
— Oby był lepszy od poprzedniego. — Posumowała staruszka rozpoczynając nową kolejkę.

***

Nowy rok zaczął się dla Solan naprawdę dobrze. Już w pierwszym tygodniu nauki, zgarnęła trzy szóstki i jedną piątkę, zaczęła biegać, a Fanny po długich prośbach, zgodziła się w końcu podzielić swą mądrością.
Przepełniała ją duma. Cieszyła się, że w końcu życie zaczęło chociaż sprawiać wrażenie normalnego.
I tak każdą wolną chwilę dzieliła między walkę z własnymi, cielesnymi słabościami, a doszkalaniem się u Fanny.
Dni mijały, Ewelina nabierała kondycji, trzymała się diety, chodziła na zajęcia, odwiedzała staruszkę, uczyła się najróżniejszych prostych, ale niezwykle przydatnych zaklęć, a także starała się poszerzyć spektrum magicznej wytrzymałości. Zmuszała się do ciągłego rzucania zaklęć jednego po drugim, starając się przy tym odpowiednio dozować strumień mocy. Miała dość, że czasem najbanalniejsze zaklęcie, powodowało krwotoki z nosa, osłabienie czy migrenę z aurą.
Ewelina potrafiła być uparta, co niezwykle podobało się Fanny. Od początku wiedziała, że w tej dziewczynie drzemie coś więcej, niż to, co dzięki magii mogła dostrzec, jednak dopiero spędzając z nią po kilka godzin każdego dnia, zrozumiała co to takiego.
Solan była niezwykle inteligenta, a do tego w mig rozumiała zasady panujące czy to w poszczególnych zaklęciach czy też w działaniu różnego rodzaju urządzeń. Fanny owszem miała dużą wiedzę, ale często łapała się na tym, że nie może wyjaśnić studentce czemu coś jest takie, a nie inne. Solan natomiast bardzo często sama dochodziła do sedna. Jakby miała w sobie talent do rozumowania wszystkiego wkoło.
W połowie stycznia, profesor Gawron widząc coraz to większe postępy w technice Eweliny, postanowił dawać jej prywatne lekcje trzy razy w tygodniu. Oczywiście dziewczyna była zachwycona, choć wtedy nie zdawała sobie sprawy z wiążących się z tym konsekwencjami.
Dodatkowe fakultety pochłaniały dużo energii, a także czasu, który wcześniej wykorzystywała na naukę. I tak wraz z nadejściem lutego, Ewelina była na skraju wyczerpania.
Zachowywała się jak śnięta ryba. Na wykładach była nieprzytomna, zapominała o pracach domowych, bywała drażliwa i prawie zupełnie zrezygnowała z posiłków.
Dziewczyny z pokoju martwiły się o nią i starały się pomóc, jednak Ewelina rozochocona drobnymi sukcesami jakie osiągnęła na początku roku, nie chciała przestać.

***

— Na dziś skończymy. — Gawron otarł spocone czoło wierzchem dłoni.
— Nie. Jeszcze raz. Źle stawiam nogi przy piruecie, poza tym dalej nie mogę utrzymać równowagi przy wyskoku.
— Twoja równowaga wypracuje się z czasem, a piruet robisz bez zarzutu. Znalazłaś swój własny sposób i nie zrobisz tego lepiej jeśli będziesz powielała schematy. — Krzysztof odłożył broń i sięgnął po bukłak z wodą. — Idź, poucz się trochę, przygotuj do egzaminów. Nie możesz spędzać każdej wolnej chwili na treningu.
— Nie spędzam. — Ewelina choć ledwo trzymała się na nogach z wycieczenia, nie chciała odpuścić. — Poza tym do egzaminów jeszcze daleko.
— Do egzaminów został ci jedynie tydzień.
Po plecach Solan przeszedł zimny dreszcz.
— Tydzień? — Zapytała zdezorientowana i widząc sarkastyczny uśmieszek na ustach profesora, wiedziała, że nie kłamie. — To by znaczyło, że dziś mamy…
— Piąty lutego. — Profesor przysiadł na ławce. — Ewelino jesteś naprawdę coraz lepsze, ale choć bardzo chciałbym by było inaczej, treningi to nie wszystko. Nauka do innych przedmiotów jest również ważna. — Widać było, że te słowa z trudem opuszczają jego gardło. — Idź. Od dziś do końca egzaminów przerwiemy treningi.
— Ale tak nie można…
— Można, można. No zmykaj i to szybko.
Ewelina chcąc, nie chcąc musiała iść.

***

Zarówno Gawron jak i reszta nauczycieli, poświęciła ostatni tydzień na podsumowaniu materiałów z całego semestru. Każde zajęcia polegały na przeglądzie najistotniejszych informacji, jakie pozyskali i Ewelina naprawdę się zaczęła zastanawiać, czemu cała nauka nie jest przekazywana właśnie w taki sposób.
Kiedy przyszedł w końcu weekend, Solan pierwszy raz w tym tygodniu miała czas na wycieczkę do Fanny.
— Znalazłam zaklęcie, które może mnie naprawić. — Ewelina rzuciła torbę w koncie chatki i dorzuciła drew do kominka. — Nie do końca je rozumiem, bo wciąż nie jestem orłem w łacinie, ale myślę, że ty dasz radę je przetłumaczyć.
Z kieszeni bojówek wyciągnęła pomiętą kartkę i wręczyła ją Fanny.
Staruszka wzięła papier i go rozłożyła. To co ujrzała w środku, postawiło wszystkie włoski na ciele.
— Skąd to masz? — Zaklęcie było jednym z tych, które żaden ze studentów nie powinien widzieć. Wywodził się z jednej z najczarniejszych gałęzi magicznych. — Nie powinnaś nigdy tego widzieć. — Staruszka jednym ruchem wrzuciła kartkę do ognia.
— Co ty robisz?! — Dziewczyna rzuciła się za papierkiem, jednak wesoło trzeszczący ogień, pochłonął jego znaczną część.
— Wiesz ile się namęczyłam, żeby go zdobyć?! Omal mnie za to nie wyrzucili ze szkoły! — Kłamała, ale nie chciała zdradzać sekretu Eustachego.
— Nigdy nie przynoś do mego domu czarnomagicznych zaklęć. Zrozumiano? — Fanny nie krzyczała, ba nawet nie unosiła głosu, jednak mimo to Ewelina od razu rozpoznała, że jest wściekła.
— Nie rozumiem o co ci chodzi?! — Wiedziała, że słowa, które chciała wypowiedzieć, prawdopodobnie mocno zranią kobietę, jednak w tej chwili nie dbała o to. — To, że ty nigdy nie uaktywniłaś swojego daru, nie znaczy, że muszę być taka sama! Ja nie zamierzam się poddać i uciec do jakiejś zapyziałej chaty na krańcu cywilizacji! Chcę walczyć o to co mi się należy! — W oczach pojawiły się łzy. — Czarna magia, zielona czy różowa wszystko mi jedno, jeśli może to mi pomóc, rozumiesz?!
— Wyjdź! Natychmiast wyjdź z mojego domu! — Głos Fanny zrobił się zimny i ostry niczym sztylet skrytobójcy. — Nie chcę cię widzieć dopóki nie przemyślisz swojego zachowania!
— Nie jesteś moją matką!
— Na całe szczęście! Umarłabym wiedząc, że moje dziecko bawi się czarną magią tylko ze swojej próżności!
— Czy to źle, że chcę być jak inni?! — Ewelina kopnęła w stół, zrzucając zarazem niewielki imbryczek, który nie tak dawno przyniosła staruszce na prezent, po czym chwyciła za torbę i tyle ją było widać.
— Stara wiedźma! — Wrzasnęła na koniec, biegnąc w stronę portalu.

Wstrzymujemy oddech i... tak właśnie tak :D Wczoraj skończyłam pisać ostatni rozdział. Collegium Magicae doczekało się końca pierwszego tomu. Jeśli chcecie go przeczytać zapraszam 24 grudnia :] W dniu swoich imienin, a także gwiazdki, nastąpi wiekopomna chwila. Na http://collegium-magicae.blogspot.com zostanie opublikowany ostatni post :) Ktoś się cieszy oprócz mnie? :]

2 komentarze:

  1. Dobra, dobra koniec pierwszego tomu, a kiedy drugi? :D Widziałam na pewno jeden błąd zamiast jesteś coraz lepsza, masz lepsze. Boże nie mogę się doczekać następnego chaptera. Biedna Fanny, biedna Ewelina. Też chcę rzucać "czarnomagiczne" zaklęcia. :) / Rosanna

    OdpowiedzUsuń
  2. Kurczę, ta Ewelina dała do pieca ;) Mimo wszystko mi jej żal.

    OdpowiedzUsuń

Zaczarowani

Filmiki