Wiadomość o przygodzie
profesor Dagmary, rozeszła się lotem błyskawicy i choć całe zajście nie miało
zbyt wielu świadków, co najmniej setka uczniów zarzekała się, że wszystko
widziała.
Ewelina choć była w
centrum wydarzeń, raczej unikała rozpowiadania czegokolwiek. W swym krótkim
życiu odkryła, że przysłowie „milczenie jest złotem”, jest jak najbardziej
prawdziwe. Poza tym nie chciała, aby rektorka znów męczyła ją niewygodnymi
pytaniami, na które jak zwykle nie miałaby odpowiedzi.
W jakim języku i co właściwie
powiedziała profesor wróżbiarstwa? Dlaczego miała dziwne wrażenie, że było to
coś związanego z jej przyszłością? Czemu znowu ona? Te jak i wiele innych pytań
ciągle szamotało się po jej biednej głowie. Co prawda obiecała sobie, że na
okres świąt porzuci grzebanie w starych księgach i zwojach, jednak wciąż masa
pytań pozostawała bez odpowiedzi, a tego znieść po prostu nie mogła.
Chcąc zająć czymś myśli,
zapisała się wraz z Pauliną na dekorowanie sali balowej. Obie nieświadome jak
ciężkie będzie to wyzwanie, wieczorem dwudziestego trzeciego grudnia udały się
wraz z grupą innych naiwnych studentów prosto na miejsce „kaźni”.
— Witam! — Od progu
przywitała ich Wiktoria Krawczyk – znienawidzona przez osiemdziesiąt dziewięć
procent studentów – nauczycielka Wstępu do Świata Magii. — Ze względu na
ostatnie wydarzenia, zastąpię profesor Dagmarę i będę nadzorowała dekorowanie
sali balowej. Przypominam, że wszelakie psikusy są zakazane, a odstępstwa od
przygotowanego planu niedopuszczalne. Proszę, abyście podzielili się na sześć
grup. To znacznie usprawni działanie.
— To tyle jeśli idzie o dobrą
zabawę. — Paulina teatralnie wywróciła oczami i klapnęła przy jednym ze
stolików.
— Mam wrażenie, że ona
bardzo nie lubi świąt. — Ewelina zajęła miejsce obok i tak będąc w bezpiecznej
odległości, przyglądała się nauczycielce. — Żeby ustawiać dekorowanie…
— Może miała tragiczne
dzieciństwo, lub rok w rok dostawała rózgę za tą swoją wredotę? Tego nawet
pewno pierwsi Egipcjanie nie wiedzą. — Obie zachichotały i dołączyły do grupy z
numerkiem cztery.
— Skoro każdy ma
przydzielone zadanie zaczynamy!
Profesor Wiktoria
klasnęła w dłonie, z których po kolei wystrzeliły trzy kolorowe fajerwerki,
dające sygnał do rozpoczęcia prac.
Jak się okazało grupa do
której dołączyły dziewczyny, miała zajmować się wieszaniem łańcuchów. Setki
złoto-czerwono-zielonych ozdób plątało się ze sobą, a także z lampkami, które
ktoś niezbyt inteligentny, wrzucił do tej samej skrzyni.
— Wiedziałaś, że nie mają
wtyczek? — Paulina właśnie przyglądała się ciągowi małych srebrnych gwiazdek. —
Ciekawe co się robi, żeby świeciły?
— To proste. Rzucasz
proste zaklęcie świetlika, które kumulując energię, animuje magiczną żyłkę,
która z kolei rozprowadza je do poszczególnych lampek. Zapewne im dłuższe, tym
impuls świetlika musi być wprost proporcjonalnie większy.
Czarnecka wytrzeszczyła
oczy, przyglądając się Ewelinie z lekkim niedowierzaniem.
— Eeee… okej. A ty skąd
wiesz takie rzeczy?
— Hmmm. — Ewelina
zamyśliła się na chwilkę. To było dla niej coś oczywistego. Po prostu
wiedziała, że tak jest i tyle. — Musiałam gdzieś o tym przeczytać. — Rzuciła
wzruszając ramionami.
— Ciekawe rzeczy czytasz.
Nie wiedziałam, że interesuje cię magiczna elektryka.
— Hahaha. Bardzo zabawne.
— Mówiąc to Ewelina miała dziwne uczucie, że znów coś jej umyka.
Resztę czasu przy
dekorowaniu, dziewczyny spędziły na rozmowach z innymi uczniami. Śmiały się z
głupkowatych dowcipów chłopaków, rzucały w siebie czarodziejskimi śnieżkami,
które ktoś niespodziewanie wyczarował na środku sali, a także próbowały
wylewitować łańcuchy na wskazane przez plany Krawczyk, miejsca.
Ewelina czuła do serca
napływające ciepło i choć wiedziała, że to jedynie złudne uczucie, cieszyła się
jak dziecko, zupełnie zapominając o wszystkich problemach. W końcu czuła się
tak, jak powinna gdyby los nie przygotował dla niej kilku niemiłych
niespodzianek.
***
Wieczór wigilijny
przywitany został przez całą uczelnię z wielką radością. Zarówno profesorowie
jak i studenci byli niezwykle podekscytowani. W powietrzu oprócz zapachu
najróżniejszych przysmaków, definitywnie królował magiczny pokaz fajerwerków zaserwowany
przez wykładowców.
— Święta to czas zadumy,
a także dzielenia się z bliskimi radością, ale także i smutkami. — Kiedy
wszyscy zajęli miejsca przy okrągłych stołach, rektorka stanęła na środku sceny
i zaczęła przemawiać. — Dziś niestety również i ja mam niezbyt radosną nowinę.
Zdrowie profesor Dagmary znacznie się pogorszyło, dlatego zostanie odesłana do
Szpitala Wielkiej Soli, gdzie przejdzie odpowiednie leczenie. Z pewnością wróci
już w drugim semestrze, ale puki co jej stanowisko przejmie profesor
Rozentaler. — Tu wskazała dłonią na blondyna, który skinął od niechcenia głową.
— Proszę, abyście ciepło go przyjęli i nie dostarczali zbytnich trosk. Profesor
będzie prowadził zajęcia zgodnie z wytycznymi przygotowanymi przez naszych
specjalistów z Fotu Magicae, tak więc z pewnością nie opuścicie niczego
ważnego.
— Nie wiedziałam, że było
z nią aż tak źle. Myślałam, że po prostu zasłabła. — Zuzanna rozglądała się po
współlokatorkach.
— Ja tam nic nie wiem. —
Zora wzruszyła ramionami. — Słyszałam tak wiele różnych plot i ploteczek, że
zupełnie nie mam pojęcia o co w tym wszystkim chodzi.
— Czy to ważne?! —
Ewelina zacisnęła dłonie w pięści. — Najważniejsze, że jej zdrowie jest w na
tyle kiepskim stanie, że wywożą ją z Collegium.
Po ostrych słowach Solan,
dziewczyny nie odważyły się więcej komentować. Wszystkie wróciły do słuchania
przemówienia rektorki, a gdy ta życzyła smacznego, bez zbędnych słów rzuciły
się na jedzenie.
Uczta trwała w najlepsze.
Wszyscy jedli do syta, a gdy skończyli ruszyli na środek, aby przy wspólnych
śpiewać tańczyć i cieszyć się świętami.
Ewelina próbowała
odnaleźć wzrokiem którąś z przyjaciółek, ale w nieustającym ruchu setek sukni,
sukienek, garniturów czy fraków, zupełnie nie mogła sobie poradzić. Uważając by
żadna z dziewczyn nie zauważyła, odeszła od stołu i chyłkiem opuściła salę.
Droga do pokoju
przebiegła bez niespodzianek i już po chwili koktajlową, czerwoną sukienkę
zamieniła na ciepły sweter oraz czarne bojówki. Zarzucając na siebie zimową
kurtkę, szalik i czapkę, schowała do torby pogrążonego w głębokim śnie
Eustachego, a także butelkę z mętnym złotym płynem oraz niewielkie zawiniątko z
prowiantem. Na sam koniec z szuflady w biurku, wyjęła małe złote pudełeczko z
czerwoną kokardką – prezent dla Fanny. Uważając żeby go nie zgubić, schowała go
do jednej z kieszeni w spodniach.
Gotowa do drogi zamknęła
pokój, po czym ruszyła w stronę wschodniego skrzydła, skąd niezauważenie
chciała opuścić zamek. Los chciał, że krok w krok za nią podążał podekscytowany
pech. Cóż, wszak nie samym szczęściem życie bywa usłane.
***
Wieczór u Fanny był o
niebo lepszy od szkolnego balu. Tak przynajmniej pomyślała Ewelina, kiedy
zobaczyła załzawioną ze szczęścia twarz staruszki, gdy ta oglądała prezent.
Pięknie zdobioną motywem bluszczu, bransoletę.
— Nie trzeba było drogie
dziecko. — Staruszka otarła policzek wierzchem dłoni. — No i co ja mam teraz z
tobą zrobić. Przecież ja nic dla ciebie nie mam. Nie. Po prostu nie mogę tego
przyjąć. — Staruszka wysunęła w stronę dziewczyny, rozpakowany prezent.
— Nie przyjmuję zwrotów i
naprawdę nic nie szkodzi. Nie umawiałyśmy się na prezenty. — Ewelina uśmiechała
się jak głupi do sera. Widząc Fanny przypomniała się jej świętej pamięci
ukochana babcia, która zawsze odmawiała przyjmowania prezentów kupionych przez
młodą Solanównę. Uważała, że wydawanie uzbieranych przez wnuczkę pieniędzy, na
tak błahy cel jakim był prezent dla niej, jest zupełnie niepotrzebne.
— Dziękuję. Jest
przepiękna. Tylko nie wiem jak mogę podziękować.
— Ja wiem. — Ewelina
wyciągnęła z torby butelkę, którą postawiła na stole. — Najwyższy czas, aby
zacząć świętowanie!
Staruszka zaśmiała się
pogodnie, po czym odkorkowawszy płyn zębami, polała do dwóch glinianych kubków
i wzniosła toast.
— Za zdrowie, szczęście i
radość z błahych powodów. Za przyjaciół i rodzinę, gdziekolwiek teraz są!
***
Po skromnej, acz wielce
wesołej wieczerzy, Ewelina pożegnała Fanny ciepłym uściskiem, a następnie
opuściła chatynkę i ruszyła w drogę powrotną.
Pech szczerzył białe
kiełki, zacierając zarazem kosmate łapki, on bowiem wiedział coś, o czym
Ewelina nie miała jeszcze zupełnie pojęcia, a o czym niebawem miała się
przekonać.
Dezaktywując kamienie
teleportu, pewnym krokiem ruszyła w stronę wschodniej części szkoły, gdzie
miała zamiar przedostać się do sali lekcyjnej, a stamtąd prosto do swojego
łóżka. Niestety kiedy próbowała przedostać się do środka, okazało się, że ktoś
zamknął okno od środka. Ewelina siłując się z drewnianą ramą straciła równowagę
i poleciała prosto do ciemnej fosy. Donośny plusk rozszedł się echem na
podzamczu.
Wciąż dochodząca do uszu
dziewczyny muzyka, musiała być na tyle głośna, a zabawowicze na tyle zajęci
sobą, że po prostu tonąca w fosie studentka, nie zwróciła niczyjej uwagi.
— Pięknie. — Wysapała
kiedy tylko wydostała się z zimnej wody.
Na trzęsących się jak
galareta nogach, powoli ruszyła w stronę lasu, mając nadzieję, trafić prosto do
tajnej miejscówki Agnieszki i Bombardiera. Modliła się w duchu, aby dziewczyna
nie miała nic przeciwko włamaniu się do pomieszczenia, ani przypadkiem nie
nałożyła żadnych klątw. W końcu z jej reputacją nic nie było zbyt oczywiste.
Marząc o ciepłej kąpieli,
lub chociaż trzaskającym wesoło ogniu, Ewelina coraz bardziej szczękała zębami.
Myślała, że gorzej być nie może, jednak śnieg, który ją zaskoczył tuż przed
wejściem między drzewa, wyraźnie zmienił tą opinię.
Pogoda z umiarkowanie
chłodnej, w kilka minut zmieniła się w piekielnie zimną i kiedy Solan w końcu
dotarła przed ziemiankę, była chodzącym soplem lodu. Próbowała znaleźć wejście,
jednak z żadnej ze stron nic nie znalazła. Miejsce było przed wścibskimi
zabezpieczone magią. Tego była pewna.
Ostatni promyczek nadziei
właśnie w niej dogasał, kiedy wyziębiona do granic możliwości postanowiła
usiąść na ziemi i dać się otulić przerażającemu zmęczeniu jakie niespodziewanie
ją ogarnęło.
— Ki diabeł! — Szorstki
głos należący do puszystego kota, wyrwał ją z otępienia.
— Pppo – ppomóż
ppppproszszszę. — Wyszeptała sinymi wargami, po czym straciła przytomność.
Ostatnie co zapamiętała to czyjeś silne, ciepłe dłonie unoszące ją w powietrzu
jakby nic nie ważyła.
***
— Policzę ci za to
ekstra!
— Zawsze wiedziałem, że
jesteś sknerą.
Pierwszy z głosów Ewelina
kojarzyła. Nie była pewna w stu procentach, ale raczej należał do Bombardiera,
szkolnego kota i szmuglera zarazem. Drugi był obcy i choć bardzo melodyjny,
wydawał się dziwnie chłodny.
— Lepiej poszukaj czegoś
przeciw zapalnego. Nie byłoby dobrze gdyby nabawiła się zapalenia płuc, a
dzisiejszą noc i tak spędzi tutaj.
— Ty też nie powinieneś
wracać. — Weteran zdawał się prawdziwie zatroskany. — Obiecuję, że nie policzę
ci za nocleg.
Solan przekręciła się na
bok wsłuchując się w rozmowę. Rozmowa toczyła się dalej jednak znacznie ciszej,
przez co nie mogła rozróżnić poszczególnych słów. Nie była nawet pewna czy odbywa
się ona w znanym jej języku.
Chcąc podziękować
wybawcom, spróbowała podnieść się z posłania, ale bardzo szybko odkryła, że
jest to a wykonalne. Ciało nie słuchało. Rozpalone gorączką, co jakiś czas
wpadało w serie drgnięć. Nawet powieki zdawały się ważyć tonę.
— Pić. — Na wpół
wyszeptała, na wpół stęknęła jedynie. — Błagam.
Musiała zostać usłyszana,
bowiem rozmowa ucichła i po chwili ktoś delikatnie podniósł jej głowę. Nie
minęła chwila, gdy na spierzchniętych wargach poczuła gorzką, przyjemnie chłodną
ciecz.
— Łykaj powoli. — Głos,
którego nie rozpoznawała pomógł zaspokoić pragnienie.
— Dziękuję. — Chcąc
zobaczyć wybawcę Ewelina ostatkiem sił zmusiła się do otworzenia oczu.
Spoglądały na nią
fiołkowe oczy, należące do niezwykle przystojnego mężczyzny. Miał długie czarne
jak smoła włosy, powiązane w setki drobniutkich warkoczyków. Na końcach splotów
wczepione miał kolorowe piórka. Nie to było jednak dziwne. Jak zdążyła
zauważyć, małżowiny uszu były szpiczaste.
Ewelina Solan uczennica
pierwszego roku w Mazowieckiej Wyższej Szkole Magii i Czarodziejstwa Collegium
Magicae, właśnie spotkała pierwszego w swoim życiu elfa. Bo tego, że ów
mężczyzna był postacią z jej ulubionych książek fantasy, była pewna jak mało
kiedy.
— Widziała cię! —
Bombardier nie był wcale zadowolony.
Dziewczyna chciała
przeprosić go za kłopot i za to, że wtargnęła do jego tajnej posesji.
— Wybacz Bombom… —
zaczęła kierując wzrok w jego stronę, jednak zamiast kota z limonką na głowie,
pod ścianą oparty w nonszalanckiej pozie stał wysoki, muskularny mężczyzna.
Miał słomiane włosy spięte w kucyk i pokaźnych rozmiarów brodę. Wyglądał jak
wiking wyjęty prosto z kart książki od historii.
— Masz babo placek. Teraz
i na mnie się gapi jak w malowane ciele.
— Spokojnie. Zapomni. —
Elf schylił się i złożył pocałunek na czole Eweliny szepcząc zarazem dziwnie
brzmiące słowa.
Dziewczyna poczuła, że
powieki samoistnie opadają, a umysł okrywa przyjemna mgiełka
nieświadomości.
Cześć tym kilku nielicznym, którzy jeszcze tu zaglądają :) Oto przeczytaliście właśnie jeden z ostatnich trzech rozdziałów pierwszego tomu Collegium Magicae :] Mam nadzieję, że się wam podobał i będziecie czekać na kolejne dwa rozdziały :P Dobra wiadomość jest taka, że Chapter 49 jest już napisany i tak naprawdę 3/4 Chaptera 50 również. Mamy więc przed sobą kilka ostatnich chwil. Mam nadzieję, że ci co ze mną wytrwają do końca (jeśli taki ktuś jeszcze jest) już niebawem będą mogli cieszyć się papierową wersją mojego Collegium Magicae (oczywiście nieco zmienionego). Zapewne skończy się tak, że wydam ją własnym sumptem, ale nieważne :) Kto będzie chciał dostanie :) Nawet z miłym słowem od autorki :P
Na dziś to koniec mojego ględzenia. Mam nadzieję, że ktoś mi przypomni jakoś w święta, żebym dodała kolejny rozdział i kto wie? Może także ostatni :)
Papierowe Collegium !!!! Już się nie mogę doczekać �� Hehe iż pewnością przypomnę w święta o kolejnym rozdziale. �� W oczy rzucił mi się jeden błąd zamiast Fortu Magicae jest Fotu Magicae. Komentarz miał być wczoraj, ale nie miałam możliości, żeby go wrzucić :*. / Rosanna
OdpowiedzUsuńHej Rosanna :) Miło, że jesteś ze mną chyba jako już jedyna ale wszak nie liczy się ilość ale jakość :p Przypominaj, przypominaj bo dzięki temu jest szansa, że nie zapomnę :p
OdpowiedzUsuńNa pewno przypomnę :) / Rosanna
UsuńMam nadzieję, bo choć moja pamięć dobra, to niestety w chaosie codziennych obowiązków, dość szybko miesza się z innymi rzeczami XD i ginie :P
UsuńHej Rosanna :) Miło, że jesteś ze mną chyba jako już jedyna ale wszak nie liczy się ilość ale jakość :p Przypominaj, przypominaj bo dzięki temu jest szansa, że nie zapomnę :p
OdpowiedzUsuńCudeńko :)
OdpowiedzUsuńAnonimowy anonim
Mam wrażenie, że już gdzieś podobną historię słyszałam, ale nie jestem pewna gdzie.
OdpowiedzUsuń