wtorek, 10 listopada 2015

Chapter 46



            Solan otworzyła zaspane oczy, po czym przeciągnęła się na łóżku. Przespała zaledwie pięć godzin, ale czuła się pełna energii.
            Zdarzenia z poprzedniego tygodnia choć wyraźne w pamięci, przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Jakby jakaś magiczna siła sprawiła, że ból, cierpienie i wewnętrzne rozdarcie, zostało stłumione gdzieś głęboko pod trzewiami.
            Ewelina opuściła szpital zaraz po tak zwanym „wiecu”, kiedy rektorka wraz z grupą magicznych śledczych, badała sprawę pożaru w bibliotece.
            Dziewczyna chciała być pomocna i w ogóle, ale nic nie mogła sobie przypomnieć. Pamiętała czemu poszła do Ignacego, a nawet jak szła do mniejszego pomieszczenia, jednak wszystko co działo się później, było niejasne. Wspomnienia zachodziły mgłą i były zlepkiem obrazów i dźwięków bez większego sensu.
            Dymek zaciekle tłumaczył, że podobny stan jest skutkiem stresu oraz zaczadzeniu dymem.
            Rektorka tłumiła wściekłość, jednak gdyby wzrok mógł zabijać, Ewelina wraz z medykiem nie mieli by żadnej szansy.
            Nie chcąc wierzyć w mętne wyjaśnienia przesłuchiwanej, wezwała Rozentalena, aby ten odczytał wspomnienia. Niestety. Ku wielkiemu rozczarowaniu wszystkich zgromadzonych, umysł panny Solan przysnuwał szary dym, chowający wszystko za kotarą tak trwałą, iż nawet magiczne zdolności specjalisty, nie dawały sobie rady.
            Ewelina została wypisana ze szpitala, co przyjęła z niekłamaną radością. Wróciła do codzienności z dziwnym spokojem. Jakby wszystkie minione zdarzenia zgubiły sens i przestały ją obchodzić.

***

            Trzydziestego listopada na dziedzińcu szkoły, odbył się pogrzeb bibliotekarza. Studenci ostatniego rocznika, przygotowali magiczny pokaz, który uwieńczyła wspólna pieśń pożegnalna.
            Profesor Daria (dość blisko zaprzyjaźniona ze zmarłym) przeszła samą siebie sprawiając, że na czas ceremonii, cały bruk porósł trawą i białymi liliami.
            Wszyscy byli pełni podziwu, choć okazja nikogo nie cieszyła.
            Zasypywana pytaniami i głębokimi wyrazami współczucia Ewelina, bardzo szybko zaszyła się w swoim pokoju, skąd nie wychodziła przez cały weekend.
            Mijały dni, które bardzo szybko przeszły w tygodnie i nim ktokolwiek się zorientował, całe Collegium zostało udekorowane świątecznymi przybraniami. Korytarze pełne zielonych girland, gdzieniegdzie przyozdobionymi czerwonymi kokardami, wiązanki jemioł i ręcznie robione bombki najróżniejszych kształtów. Wszystko okraszone szczyptą magii, sprawiało, że człowiek nie mógł oderwać wzroku.
            Ewelina snuła się wraz z koleżankami, próbując zachowywać spokój. Uśmiechała się, opowiadała głupie dowcipy, brała udział w sporej puli zajęć pozalekcyjnych, a także jako wolontariuszka odnawiała spaloną bibliotekę. Wszystko po to, by uśpić czujność wciąż obserwujących ją nieprzyjaznych oczu.
            Wiedziała, że rektorka pilnowała jej i co jakiś czas nasyłała Rozentalena, aby sprawdzał czy przypadkiem czegoś nie ukrywa. Na całe szczęście była bezpieczna. Bibliotekarz zadbał o to przed śmiercią.
            Tuż po tym jak ogłoszono termin pogrzebu, Dymek wręczył jej grubą, nieco pożółkłą kopertę. W środku znalazła list od Ignacego, który tłumaczył w jak niebezpiecznym położeniu jest jej najlepsza przyjaciółka oraz siostra. Prosił, aby zachowała ostrożność i nikomu nie ufała. Miał nadzieję, że Ewelina nie odpuści i pomoże uratować oba światy.
            Dziewczyna sama nie wiedziała czy jest gotowa na takie wyzwanie, ani co ważniejsze, czy ma dostatecznie ważny powód, aby cokolwiek robić. Fakt, iż jej siostra miała zostać poświęcona na ołtarzu ciemnych mocy, był tak niewiarygodny, że nie mogła w niego zupełnie uwierzyć. Postanowiła po prostu dać sobie czas na zastanowienie co dalej.
            Dymek oprócz listu, przekazał uczennicy plecioną bransoletę, która miała chronić umysł przed nieprzyjaznymi i coraz bardziej wścibskimi osobnikami, a także przekazał całkiem sporo pieniędzy od tak na wszelki wypadek.
            — Idziesz? — Głowa Aniki wystawała z pomiędzy futryny.
            — Hę? — Solan oderwała wzrok od kartki, którą zapełniała swoimi notatkami.
            — No szermierka, teraz, już, natychmiast?
            Coraz częściej Ewelina była zbyt rozkojarzona, żeby pilnować zajęć. Na całe szczęście kumpele robiły to za nią. Przychodziły, upominały, ciągnęły i przyprowadzały tam gdzie trzeba. Nie pytały, ani nie zagadywały o tamtejszych zdarzeniach, za co była im szczególnie wdzięczna.
            Wolała nie kłamać. I tak miała wrażenie, że każdy jej ruch, każdy uśmiech jest fałszywy do samego szpiku kości.
            — Już idę. Daj mi minutkę. — Zamknęła dziennik i schowała go na dno szuflady. Wolała, aby nikt nie znalazł jej małej tajemnicy — niewielkiej Księgi Wiedzy, którą sama zaczęła tworzyć, a w której zapisywała wszystko czego się dowiedziała: zaklęcia i przydatne informacje.
            — Jak znowu się przez ciebie spóźnię to ci tego nie wybaczę. Zrozumiano?
            — Nie przesadzaj. Przecież ostatnio spóźniłyśmy się bo znów robiłaś jakieś szemrane interesy z Bombardierem.
            Anika machnęła tylko ręką i schowała się po drugiej stronie drzwi. Ewelina nie kazała długo na siebie czekać. Zabrała torbę z książkami, po czym ruszyła za koleżanką.
            Gawron jak większość nauczycieli, nie znosił spóźnialskich i miał całkiem ciekawe pomysły na ukaranie tych, którzy ośmielili wystawić jego cierpliwość na próbę. Dziewczyny coś o tym wiedziały.
            Obie wpadły na salę treningową dokładnie w momencie, kiedy profesor zamykał ciężkie, żeliwne wrota.
            — Macie szczęście inaczej robiłybyście czterdzieści okrążeni. — Posłał w stronę studentek niezwykle złośliwy uśmiech.
            — Dzień dobry panie profesorze. — Wydyszały równocześnie.
            — To się dopiero okaże, dla kogo będzie on taki dobry. Dołączcie do grupy i zacznijcie w końcu rozgrzewkę.
            Solan zrzuciła torbę na jedną z ławek, po czym podeszła do grupki z którą trzymała się najbliżej.
            Amelia Kraśko, smukła blondynka o budowie baletnicy, właśnie opowiadała o referacie jaki ma przygotować na zajęcia z opanowania umiejętności magicznych.
            — My mieliśmy z Anką bardzo podobny temat. — Mateusz spojrzał na swoją przyjaciółkę w ten niepowtarzalny dla siebie sposób, który Ewelinie zawsze kojarzył się ze skrzywdzonym szczeniaczkiem.
            — No.  Jak chcesz możemy ci go pożyczyć. Może coś z niego wykorzystasz.
            — Siemanko! — Anika dołączyła do grupy, od razu zajmując miejsce obok Mateusza. Chłopak przypadł jej do gustu, czego nie zamierzała kryć.
            — Miałyście szczęście. Jeszcze chwila i znów byście miały karę. — Chłopak zaczął rozgrzewkę i niebawem wszystkie poszły w jego ślady.
            Ewelina znajdowała prawdziwą przyjemność w ćwiczeniach fizycznych. Walczyła z brakiem kondycji z niesamowitym zacięciem, co przynosiło widoczne efekty. Coraz dłużej mogła biegać bez przerwy, a przysiady czy pompki przestały pozbawiać ją sił witalnych. Po każdych zajęciach oddychała pełną piersią i była dumna. Także tłuszczyk, który do tej pory zajmował większą część ciała, zaczął znikać zastępowany mięśniami.
Oprócz standardowej nauki posługiwania się białą bronią, profesor Gawron zapewniał im dwa razy w tygodniu niesamowity wycisk. Studenci nie przyzwyczajeni do większych wysiłków, stękali, padali wyczerpani na ziemię, ale nie marudzili. Wiedzieli, że złe słowo w obecności profesora może przemienić się w wyjątkowo wredną karę.
— Wystarczy. Dziś trochę się zabawimy. — Mina nauczyciela była zbyt radosna, przez co studenci zaczęli delikatnie się obawiać. — Koniec z ćwiczebną bronią. — Uśmiech coraz szerzej wykwitał na nieogolonej twarzy. — Za chwilę każdemu przydzielę partnera z którym stoczycie walkę na śmierć i życie.
— Cco?! — Chur zaniepokojonych głosów odbijał się echem po sali.
— Nie przesadzajcie. Przecież nie myśleliście chyba, że w prawdziwym życiu walczy się tępą, ćwiczebną bronią?
— Ogólnie to nie myśleliśmy, że w ogóle się walczy. — Mała, drobna dziewczyna, zwana przez wszystkich Mysią, zabrała głos w imię ogółu.
— No to się wszyscy myliliście. Walka jest wpisana w ludzką naturę. Nigdy nie wiadomo, kiedy będziecie musieli stanąć naprzeciw prawdziwemu złu, dlatego przestańcie jęczyć i weźcie broń. — Klaśnięciem dłoni sprawił, że po środku sali pojawił się stojak z lśniącymi rapierami.
Broń była prosta, jednak kiedy Ewelina chwyciła ją w dłoń, poczuła się jakby trzymała najpiękniejsze dzieło na całym świecie. Żaden rapier należący do królów, cesarzy czy innych możnowładców, nie mógł równać się z tym, którego obecnie dzierżyła. Czuła, że był przedłużeniem jej ramienia, jakby od zawsze czekała na chwilę kiedy będzie mogła go pochwycić.
Zajęcia z Gawronem były pełne różnego rodzaju broni białej zaczynając od prostych mieczy rodem ze starożytnego Rzymu, a kończąc na niezwykle wymyślnych liuxing chui, zwanych młotami meteorami. Wszystkie odpowiednio spreparowane tak, aby uczniowie nie porobili sobie zbytniej krzywdy. Fakt, czasami zdarzały się otarcia, obicia, złamania czy zwichnięcia, ale nigdy przenigdy krew nie lała się strumieniami po posadzce. Dziś miało być inaczej.
— Mateusz ty staniesz z Szymonem, Dominika z Agnieszką, Malwina z… — Krzysztof ustawiał pary wciąż mając na twarzy złośliwy uśmieszek i kiedy w końcu doszedł do Eweliny, okazało się, że ta nie ma pary.
— Oj! — Solan starała się schować za Aniką, jednak wzrok profesora śledził ją z niezwykłą dokładnością.
— Skoro mamy nie do pary, staniesz do walki ze mną.
Dziewczynę oblał zimny pot, a ciało zaczęło drżeć. Walka z profesorem będzie krótka i z pewnością zakończy się, niezwykle głośną wśród uczniów, klęską.
— Nic się nie bój. Będę bardzo delikatny i dam ci duże fory. — Mężczyzna rzucił kolejne zaklęcie, po czym ustawił się naprzeciw Eweliny. — Na broń nałożyłem zaklęcie, więc się nie pozabijacie, ale jeśli zostaniecie zranieni, zaboli. Starajcie się więc unikać ciosów przeciwników. A teraz siadać i przyglądać się po kolei każdemu sparingowi. Zrozumiano?
Ewelina rozumiała to zbyt dobrze, zwłaszcza, że profesor wykonał skłon i stanął w pozycji gotowej do ataku.
To był koniec. Wciąż próbując powstrzymać drżenie, Solan ukłoniła się i również stanęła w pozycji wyjściowej, nie mając ochoty zaczynać.
Gawron zauważył niechęć studentki i ruszył do ataku. Ostrza zatańczyły i Ewelinie udało się sparować pierwsze i drugie natarcie, jednak trzecie przeleciało przez zasłonę trafiając w cel. Dziewczyna czuła jakby ogień trawił skórę na lewym ramieniu.
— Mówiłem, że będzie boleć. — Gawron krążył wokół studentki niczym drapieżnik wokół ofiary. Bawił się w najlepsze, tym samym wytrącając partnerkę z rytmu. — Musicie pamiętać, że nie każdy przeciwnik będzie honorowy. Niekiedy będzie się starał wykorzystać najgorsze sztuczki, aby was zmylić lub wyprowadzić z równowagi. — Profesor wykonał szybki przysiad, po czym zaatakował.
Ewelina uchyliła się w ostatniej sekundzie, tracąc zarazem równowagę i z głośnym łupnięciem wylądowała na swoich czterech literach.
— Nieźle, ale teraz mógłbym cię zabić jednym ruchem. Podnoś się. Nie mamy całych zajęć. Inni też chcą spróbować swych sił.
Solan podniosła się powoli, uważnie obserwując ruchy nauczyciela. Nie czuła się upokorzona, a raczej zdeterminowana. Wiedziała, że walki nie wygra, postanowiła jednak, że skóry tanio nie sprzeda, a przynajmniej będzie robiła wszystko by dobrze wypaść.
Krzysztof nie czekał, aż dziewczyna przybierze odpowiednią pozę. Zaatakował zachodząc od prawej i celując w słabszą stronę przeciwniczki. Ewelina oberwała, za późno wystawiając osłonę, jednak nie pozostała dłużna. Przeszła z obrony do ataku i już po chwili sam profesor musiał zasłaniać swoje najważniejsze punkty życiowe.
— Dobrze! — Wołał zadowolony. — Niech to szlag dziewczyno! — Syknął kiedy ostrze Solan cięło go w prawe ramię.
Taniec rozpoczął się na dobre i niebawem oprócz dość notorycznych krzyków bólu Eweliny, z rzadka dało się również słyszeć syki profesora.
Studenci obserwując niesamowite zjawisko, dopingowali Solan z całych sił. Anika zaczęła skandować jej imię i po chwili cała sala buczała w jeden rytm.
— Ewel! Ewel! Ewel! — Niosło się po całej sali.
Czując ducha walki, Solan przestała zważać na ból. Walczyła, jakby od tego miało zależeć jej życie. Jakby to było prawdziwe starcie o życie, a nie o dobrą ocenę.
Czujnie obserwowała przeciwnika, starając się dostrzec nadchodzący atak i choć z początku ponosiła większą ilość klęsk, z czasem nabrała wprawy.
Wiedziała, że profesor nie daje z siebie wszystkiego, że bawi się z nią jednak mimo to kiedy jej ostrze ukąsiło go pod żebrami, czuła się niezwykle dumna. Odkryła również, że trafienia wywołują u profesora kilku sekundową furię, w której wyprowadza dość szybkie sztychy prosto w jeden z punktów witalnych znajdujących się na ciele. Zawsze delikatnie po skosie, jakby chcąc zaskoczyć przeciwnika.
— Czas kończyć tą zabawę. — Gawron wykonał szybki zwód i naparł na studentkę.
To była jej ostatnia szansa. Musiała postawić wszystko na jedną kartę. Widząc w głowie atak, na chwilę przed tym jak nastąpił, mogła zadecydować. Wypuszczając z płuc powietrze, nieznacznie skręciła ciało, pozwalając by broń przeciwnika uderzyła w lewy bok. Z gardła wydobył się zwierzęcy ryk, jednak na tym się nie skończyło. Widząc malujący się na twarzy triumf nauczyciela, ostatkiem sił zebrała się do ataku. Nie spodziewał się. Uderzenie mocno nim wstrząsnęło, zwłaszcza, że studentka trafiła go prosto w serce.
Gawron nie krzyczał. Twarz ściągnęła mu się w groźnym grymasie, kiedy nastąpił najgorszy moment, po czym znów przywołał na twarz szaleńczy uśmiech.
— Brawo! — Zawołał szczerze zadowolony z postępów dziewczyny. — Naprawdę się tego nie spodziewałem.
Ewelina nie wierzyła, że wygrała. Właśnie zabiła profesora i choć teraz jej ciało drżało, a nogi same się pod nią uginały z wysiłku, zaliczyła pierwszy prawdziwy sukces.
— Nie wiem jak tego dokonałaś, ale ci się udało. Szkoda, że w prawdziwej walce wykonując taką sztuczkę sama wykrwawiłabyś się na śmierć. — Gawron nie szczędził złośliwości. — Na szczęście to tylko nauka, więc tym razem przeżyjesz. Pamiętaj jednak, że nie zawsze gra jest warta świeczki. No moi drodzy! — Tu odwrócił się do rozentuzjazmowanej reszty. — Pokażcie na co was stać, a pannie Solan na dzisiaj podziękujemy. Odłóż broń i idź gdzieś odsapnij. Dziś pokazałaś na co cię stać. Widzimy się na następnych zajęciach. 
 Może nie tak często jakbym chciała, ani jak pozwala mi na to czas, jednak publikuję kolejny chapter. Jeśli ktokolwiek jeszcze tu zagląda, może się cieszyć :P Nie umarłam, żyję i dalej ciągnę swoją historię. Dziś zaczyna się wielkie odliczanie, ponieważ jeszcze tylko cztery rozdziały dzielą nas od niechybnego końca pierwszego tomu. Tak moi drodzy :) Kiedy na głównej pojawi się CHAPTER 50, opowiadanie przestanie być publikowane, a ja wezmę się w końcu za poprawki i przygotowywanie mojego dziecka do posłania go w szeroki świat. Mam nadzieję, że będziecie mi żwawo kibicować. Na razie jednak widzimy się za jakiś bliżej nie określony czas z rozdziałem 47 :)

4 komentarze:

  1. "Komentarzyk" : jak zawsze za szybko i za krótko się czyta... a po zakończeniu czuć niedosyt .... Prośba o więcej i częściej ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Twoje komentarze też za krótko się czeka, ale dzięki :) To ciekawe, że jeszcze tu zaglądasz :P

      Usuń
  2. Świetny jak zawsze trochę smutne ze tom pierwszy dobiega końca mam nadzieję, że powstaną kolejne części CMa i że uda Ci się wypuścić w świat to cudowne dziecko jakim jest collegium magicae no reasumujac trzymama za ciebie kciuki, pisz więcej takich cudeniek i dodawaj częsciej rozdziały !! Anonimowy anonim

    OdpowiedzUsuń
  3. Dawno tu nie byłam i tu takie zaskoczenie! Wchodzę,a tu nowy rozdział. Kłaniam się głęboko. :D/ Rossanna

    OdpowiedzUsuń

Zaczarowani

Filmiki