Solan otworzyła zaspane oczy, po czym przeciągnęła się na
łóżku. Przespała zaledwie pięć godzin, ale czuła się pełna energii.
Zdarzenia z poprzedniego tygodnia choć wyraźne w pamięci,
przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie. Jakby jakaś magiczna siła sprawiła, że
ból, cierpienie i wewnętrzne rozdarcie, zostało stłumione gdzieś głęboko pod
trzewiami.
Ewelina opuściła szpital zaraz po tak zwanym „wiecu”,
kiedy rektorka wraz z grupą magicznych śledczych, badała sprawę pożaru w bibliotece.
Dziewczyna chciała być pomocna i w ogóle, ale nic nie
mogła sobie przypomnieć. Pamiętała czemu poszła do Ignacego, a nawet jak szła
do mniejszego pomieszczenia, jednak wszystko co działo się później, było
niejasne. Wspomnienia zachodziły mgłą i były zlepkiem obrazów i dźwięków bez
większego sensu.
Dymek zaciekle tłumaczył, że podobny stan jest skutkiem
stresu oraz zaczadzeniu dymem.
Rektorka tłumiła wściekłość, jednak gdyby wzrok mógł
zabijać, Ewelina wraz z medykiem nie mieli by żadnej szansy.
Nie chcąc wierzyć w mętne wyjaśnienia przesłuchiwanej,
wezwała Rozentalena, aby ten odczytał wspomnienia. Niestety. Ku wielkiemu
rozczarowaniu wszystkich zgromadzonych, umysł panny Solan przysnuwał szary dym,
chowający wszystko za kotarą tak trwałą, iż nawet magiczne zdolności
specjalisty, nie dawały sobie rady.
Ewelina została wypisana ze szpitala, co przyjęła z
niekłamaną radością. Wróciła do codzienności z dziwnym spokojem. Jakby wszystkie
minione zdarzenia zgubiły sens i przestały ją obchodzić.
***
Trzydziestego listopada na dziedzińcu szkoły, odbył się
pogrzeb bibliotekarza. Studenci ostatniego rocznika, przygotowali magiczny
pokaz, który uwieńczyła wspólna pieśń pożegnalna.
Profesor Daria (dość blisko zaprzyjaźniona ze zmarłym)
przeszła samą siebie sprawiając, że na czas ceremonii, cały bruk porósł trawą i
białymi liliami.
Wszyscy byli pełni podziwu, choć okazja nikogo nie
cieszyła.
Zasypywana pytaniami i głębokimi wyrazami współczucia
Ewelina, bardzo szybko zaszyła się w swoim pokoju, skąd nie wychodziła przez
cały weekend.
Mijały dni, które bardzo szybko przeszły w tygodnie i nim
ktokolwiek się zorientował, całe Collegium zostało udekorowane świątecznymi
przybraniami. Korytarze pełne zielonych girland, gdzieniegdzie przyozdobionymi
czerwonymi kokardami, wiązanki jemioł i ręcznie robione bombki najróżniejszych
kształtów. Wszystko okraszone szczyptą magii, sprawiało, że człowiek nie mógł
oderwać wzroku.
Ewelina snuła się wraz z koleżankami, próbując zachowywać
spokój. Uśmiechała się, opowiadała głupie dowcipy, brała udział w sporej puli
zajęć pozalekcyjnych, a także jako wolontariuszka odnawiała spaloną bibliotekę.
Wszystko po to, by uśpić czujność wciąż obserwujących ją nieprzyjaznych oczu.
Wiedziała, że rektorka pilnowała jej i co jakiś czas
nasyłała Rozentalena, aby sprawdzał czy przypadkiem czegoś nie ukrywa. Na całe
szczęście była bezpieczna. Bibliotekarz zadbał o to przed śmiercią.
Tuż po tym jak ogłoszono termin pogrzebu, Dymek wręczył
jej grubą, nieco pożółkłą kopertę. W środku znalazła list od Ignacego, który
tłumaczył w jak niebezpiecznym położeniu jest jej najlepsza przyjaciółka oraz
siostra. Prosił, aby zachowała ostrożność i nikomu nie ufała. Miał nadzieję, że
Ewelina nie odpuści i pomoże uratować oba światy.
Dziewczyna sama nie wiedziała czy jest gotowa na takie
wyzwanie, ani co ważniejsze, czy ma dostatecznie ważny powód, aby cokolwiek
robić. Fakt, iż jej siostra miała zostać poświęcona na ołtarzu ciemnych mocy,
był tak niewiarygodny, że nie mogła w niego zupełnie uwierzyć. Postanowiła po
prostu dać sobie czas na zastanowienie co dalej.
Dymek oprócz listu, przekazał uczennicy plecioną
bransoletę, która miała chronić umysł przed nieprzyjaznymi i coraz bardziej
wścibskimi osobnikami, a także przekazał całkiem sporo pieniędzy od tak na
wszelki wypadek.
— Idziesz? — Głowa Aniki wystawała z pomiędzy futryny.
— Hę? — Solan oderwała wzrok od kartki, którą zapełniała
swoimi notatkami.
— No szermierka, teraz, już, natychmiast?
Coraz częściej Ewelina była zbyt rozkojarzona, żeby
pilnować zajęć. Na całe szczęście kumpele robiły to za nią. Przychodziły,
upominały, ciągnęły i przyprowadzały tam gdzie trzeba. Nie pytały, ani nie
zagadywały o tamtejszych zdarzeniach, za co była im szczególnie wdzięczna.
Wolała nie kłamać. I tak miała wrażenie, że każdy jej
ruch, każdy uśmiech jest fałszywy do samego szpiku kości.
— Już idę. Daj mi minutkę. — Zamknęła dziennik i schowała
go na dno szuflady. Wolała, aby nikt nie znalazł jej małej tajemnicy — niewielkiej
Księgi Wiedzy, którą sama zaczęła tworzyć, a w której zapisywała wszystko czego
się dowiedziała: zaklęcia i przydatne informacje.
— Jak znowu się przez ciebie spóźnię to ci tego nie
wybaczę. Zrozumiano?
— Nie przesadzaj. Przecież ostatnio spóźniłyśmy się bo
znów robiłaś jakieś szemrane interesy z Bombardierem.
Anika machnęła tylko ręką i schowała się po drugiej
stronie drzwi. Ewelina nie kazała długo na siebie czekać. Zabrała torbę z
książkami, po czym ruszyła za koleżanką.
Gawron jak większość nauczycieli, nie znosił spóźnialskich
i miał całkiem ciekawe pomysły na ukaranie tych, którzy ośmielili wystawić jego
cierpliwość na próbę. Dziewczyny coś o tym wiedziały.
Obie wpadły na salę treningową dokładnie w momencie,
kiedy profesor zamykał ciężkie, żeliwne wrota.
— Macie szczęście inaczej robiłybyście czterdzieści
okrążeni. — Posłał w stronę studentek niezwykle złośliwy uśmiech.
— Dzień dobry panie profesorze. — Wydyszały równocześnie.
— To się dopiero okaże, dla kogo będzie on taki dobry.
Dołączcie do grupy i zacznijcie w końcu rozgrzewkę.
Solan zrzuciła torbę na jedną z ławek, po czym podeszła
do grupki z którą trzymała się najbliżej.
Amelia Kraśko, smukła blondynka o budowie baletnicy,
właśnie opowiadała o referacie jaki ma przygotować na zajęcia z opanowania
umiejętności magicznych.
— My mieliśmy z Anką bardzo podobny temat. — Mateusz
spojrzał na swoją przyjaciółkę w ten niepowtarzalny dla siebie sposób, który
Ewelinie zawsze kojarzył się ze skrzywdzonym szczeniaczkiem.
— No. Jak chcesz
możemy ci go pożyczyć. Może coś z niego wykorzystasz.
— Siemanko! — Anika dołączyła do grupy, od razu zajmując
miejsce obok Mateusza. Chłopak przypadł jej do gustu, czego nie zamierzała
kryć.
— Miałyście szczęście. Jeszcze chwila i znów byście miały
karę. — Chłopak zaczął rozgrzewkę i niebawem wszystkie poszły w jego ślady.
Ewelina znajdowała prawdziwą przyjemność w ćwiczeniach
fizycznych. Walczyła z brakiem kondycji z niesamowitym zacięciem, co przynosiło
widoczne efekty. Coraz dłużej mogła biegać bez przerwy, a przysiady czy pompki
przestały pozbawiać ją sił witalnych. Po każdych zajęciach oddychała pełną
piersią i była dumna. Także tłuszczyk, który do tej pory zajmował większą część
ciała, zaczął znikać zastępowany mięśniami.
Oprócz standardowej nauki
posługiwania się białą bronią, profesor Gawron zapewniał im dwa razy w tygodniu
niesamowity wycisk. Studenci nie przyzwyczajeni do większych wysiłków, stękali,
padali wyczerpani na ziemię, ale nie marudzili. Wiedzieli, że złe słowo w
obecności profesora może przemienić się w wyjątkowo wredną karę.
— Wystarczy. Dziś trochę
się zabawimy. — Mina nauczyciela była zbyt radosna, przez co studenci zaczęli
delikatnie się obawiać. — Koniec z ćwiczebną bronią. — Uśmiech coraz szerzej
wykwitał na nieogolonej twarzy. — Za chwilę każdemu przydzielę partnera z
którym stoczycie walkę na śmierć i życie.
— Cco?! — Chur
zaniepokojonych głosów odbijał się echem po sali.
— Nie przesadzajcie.
Przecież nie myśleliście chyba, że w prawdziwym życiu walczy się tępą,
ćwiczebną bronią?
— Ogólnie to nie myśleliśmy,
że w ogóle się walczy. — Mała, drobna dziewczyna, zwana przez wszystkich Mysią,
zabrała głos w imię ogółu.
— No to się wszyscy
myliliście. Walka jest wpisana w ludzką naturę. Nigdy nie wiadomo, kiedy
będziecie musieli stanąć naprzeciw prawdziwemu złu, dlatego przestańcie jęczyć i
weźcie broń. — Klaśnięciem dłoni sprawił, że po środku sali pojawił się stojak z
lśniącymi rapierami.
Broń była prosta, jednak
kiedy Ewelina chwyciła ją w dłoń, poczuła się jakby trzymała najpiękniejsze
dzieło na całym świecie. Żaden rapier należący do królów, cesarzy czy innych
możnowładców, nie mógł równać się z tym, którego obecnie dzierżyła. Czuła, że
był przedłużeniem jej ramienia, jakby od zawsze czekała na chwilę kiedy będzie
mogła go pochwycić.
Zajęcia z Gawronem były
pełne różnego rodzaju broni białej zaczynając od prostych mieczy rodem ze
starożytnego Rzymu, a kończąc na niezwykle wymyślnych liuxing chui, zwanych
młotami meteorami. Wszystkie odpowiednio spreparowane tak, aby uczniowie nie
porobili sobie zbytniej krzywdy. Fakt, czasami zdarzały się otarcia, obicia,
złamania czy zwichnięcia, ale nigdy przenigdy krew nie lała się strumieniami po
posadzce. Dziś miało być inaczej.
— Mateusz ty staniesz z
Szymonem, Dominika z Agnieszką, Malwina z… — Krzysztof ustawiał pary wciąż
mając na twarzy złośliwy uśmieszek i kiedy w końcu doszedł do Eweliny, okazało
się, że ta nie ma pary.
— Oj! — Solan starała się
schować za Aniką, jednak wzrok profesora śledził ją z niezwykłą dokładnością.
— Skoro mamy nie do pary,
staniesz do walki ze mną.
Dziewczynę oblał zimny
pot, a ciało zaczęło drżeć. Walka z profesorem będzie krótka i z pewnością
zakończy się, niezwykle głośną wśród uczniów, klęską.
— Nic się nie bój. Będę
bardzo delikatny i dam ci duże fory. — Mężczyzna rzucił kolejne zaklęcie, po
czym ustawił się naprzeciw Eweliny. — Na broń nałożyłem zaklęcie, więc się nie
pozabijacie, ale jeśli zostaniecie zranieni, zaboli. Starajcie się więc unikać
ciosów przeciwników. A teraz siadać i przyglądać się po kolei każdemu
sparingowi. Zrozumiano?
Ewelina rozumiała to zbyt
dobrze, zwłaszcza, że profesor wykonał skłon i stanął w pozycji gotowej do
ataku.
To był koniec. Wciąż
próbując powstrzymać drżenie, Solan ukłoniła się i również stanęła w pozycji
wyjściowej, nie mając ochoty zaczynać.
Gawron zauważył niechęć
studentki i ruszył do ataku. Ostrza zatańczyły i Ewelinie udało się sparować
pierwsze i drugie natarcie, jednak trzecie przeleciało przez zasłonę trafiając
w cel. Dziewczyna czuła jakby ogień trawił skórę na lewym ramieniu.
— Mówiłem, że będzie
boleć. — Gawron krążył wokół studentki niczym drapieżnik wokół ofiary. Bawił
się w najlepsze, tym samym wytrącając partnerkę z rytmu. — Musicie pamiętać, że
nie każdy przeciwnik będzie honorowy. Niekiedy będzie się starał wykorzystać
najgorsze sztuczki, aby was zmylić lub wyprowadzić z równowagi. — Profesor
wykonał szybki przysiad, po czym zaatakował.
Ewelina uchyliła się w
ostatniej sekundzie, tracąc zarazem równowagę i z głośnym łupnięciem wylądowała
na swoich czterech literach.
— Nieźle, ale teraz
mógłbym cię zabić jednym ruchem. Podnoś się. Nie mamy całych zajęć. Inni też
chcą spróbować swych sił.
Solan podniosła się powoli,
uważnie obserwując ruchy nauczyciela. Nie czuła się upokorzona, a raczej
zdeterminowana. Wiedziała, że walki nie wygra, postanowiła jednak, że skóry
tanio nie sprzeda, a przynajmniej będzie robiła wszystko by dobrze wypaść.
Krzysztof nie czekał, aż
dziewczyna przybierze odpowiednią pozę. Zaatakował zachodząc od prawej i
celując w słabszą stronę przeciwniczki. Ewelina oberwała, za późno wystawiając
osłonę, jednak nie pozostała dłużna. Przeszła z obrony do ataku i już po chwili
sam profesor musiał zasłaniać swoje najważniejsze punkty życiowe.
— Dobrze! — Wołał
zadowolony. — Niech to szlag dziewczyno! — Syknął kiedy ostrze Solan cięło go w
prawe ramię.
Taniec rozpoczął się na
dobre i niebawem oprócz dość notorycznych krzyków bólu Eweliny, z rzadka dało
się również słyszeć syki profesora.
Studenci obserwując
niesamowite zjawisko, dopingowali Solan z całych sił. Anika zaczęła skandować
jej imię i po chwili cała sala buczała w jeden rytm.
— Ewel! Ewel! Ewel! —
Niosło się po całej sali.
Czując ducha walki, Solan
przestała zważać na ból. Walczyła, jakby od tego miało zależeć jej życie. Jakby
to było prawdziwe starcie o życie, a nie o dobrą ocenę.
Czujnie obserwowała
przeciwnika, starając się dostrzec nadchodzący atak i choć z początku ponosiła
większą ilość klęsk, z czasem nabrała wprawy.
Wiedziała, że profesor
nie daje z siebie wszystkiego, że bawi się z nią jednak mimo to kiedy jej
ostrze ukąsiło go pod żebrami, czuła się niezwykle dumna. Odkryła również, że
trafienia wywołują u profesora kilku sekundową furię, w której wyprowadza dość
szybkie sztychy prosto w jeden z punktów witalnych znajdujących się na ciele.
Zawsze delikatnie po skosie, jakby chcąc zaskoczyć przeciwnika.
— Czas kończyć tą zabawę.
— Gawron wykonał szybki zwód i naparł na studentkę.
To była jej ostatnia
szansa. Musiała postawić wszystko na jedną kartę. Widząc w głowie atak, na
chwilę przed tym jak nastąpił, mogła zadecydować. Wypuszczając z płuc
powietrze, nieznacznie skręciła ciało, pozwalając by broń przeciwnika uderzyła
w lewy bok. Z gardła wydobył się zwierzęcy ryk, jednak na tym się nie skończyło.
Widząc malujący się na twarzy triumf nauczyciela, ostatkiem sił zebrała się do
ataku. Nie spodziewał się. Uderzenie mocno nim wstrząsnęło, zwłaszcza, że
studentka trafiła go prosto w serce.
Gawron nie krzyczał.
Twarz ściągnęła mu się w groźnym grymasie, kiedy nastąpił najgorszy moment, po
czym znów przywołał na twarz szaleńczy uśmiech.
— Brawo! — Zawołał
szczerze zadowolony z postępów dziewczyny. — Naprawdę się tego nie
spodziewałem.
Ewelina nie wierzyła, że
wygrała. Właśnie zabiła profesora i choć teraz jej ciało drżało, a nogi same
się pod nią uginały z wysiłku, zaliczyła pierwszy prawdziwy sukces.
— Nie wiem jak tego dokonałaś,
ale ci się udało. Szkoda, że w prawdziwej walce wykonując taką sztuczkę sama
wykrwawiłabyś się na śmierć. — Gawron nie szczędził złośliwości. — Na szczęście
to tylko nauka, więc tym razem przeżyjesz. Pamiętaj jednak, że nie zawsze gra
jest warta świeczki. No moi drodzy! — Tu odwrócił się do rozentuzjazmowanej
reszty. — Pokażcie na co was stać, a pannie Solan na dzisiaj podziękujemy.
Odłóż broń i idź gdzieś odsapnij. Dziś pokazałaś na co cię stać. Widzimy się na
następnych zajęciach.
Może nie tak często jakbym chciała, ani jak pozwala mi na to czas, jednak publikuję kolejny chapter. Jeśli ktokolwiek jeszcze tu zagląda, może się cieszyć :P Nie umarłam, żyję i dalej ciągnę swoją historię. Dziś zaczyna się wielkie odliczanie, ponieważ jeszcze tylko cztery rozdziały dzielą nas od niechybnego końca pierwszego tomu. Tak moi drodzy :) Kiedy na głównej pojawi się CHAPTER 50, opowiadanie przestanie być publikowane, a ja wezmę się w końcu za poprawki i przygotowywanie mojego dziecka do posłania go w szeroki świat. Mam nadzieję, że będziecie mi żwawo kibicować. Na razie jednak widzimy się za jakiś bliżej nie określony czas z rozdziałem 47 :)
"Komentarzyk" : jak zawsze za szybko i za krótko się czyta... a po zakończeniu czuć niedosyt .... Prośba o więcej i częściej ...
OdpowiedzUsuńTwoje komentarze też za krótko się czeka, ale dzięki :) To ciekawe, że jeszcze tu zaglądasz :P
UsuńŚwietny jak zawsze trochę smutne ze tom pierwszy dobiega końca mam nadzieję, że powstaną kolejne części CMa i że uda Ci się wypuścić w świat to cudowne dziecko jakim jest collegium magicae no reasumujac trzymama za ciebie kciuki, pisz więcej takich cudeniek i dodawaj częsciej rozdziały !! Anonimowy anonim
OdpowiedzUsuńDawno tu nie byłam i tu takie zaskoczenie! Wchodzę,a tu nowy rozdział. Kłaniam się głęboko. :D/ Rossanna
OdpowiedzUsuń